Minęło kilka lat. Brytyjka stanęła w szranki z bardzo popularnym, ale równie trudnym gatunkiem - kryminałem. Tak się składa, że to moja ulubiona proza, więc po wielu przemyśleniach stwierdziłam, że nadszedł czas, by po raz kolejny spotkać się z Joanne. Odcięcie się od Harry'ego Pottera było tym łatwiejsze, iż na okładce widnieje pseudonim sugerujący, że autorem jest mężczyzna. W poniższej recenzji można znaleźć moją opinię na temat narracji, fabuły, intencji i tłumaczenia powieści.

Znak dany zza zasłony
Trudno powiedzieć, czy zwróciłabym uwagę na te same rzeczy, gdybym nie wiedziała, kto stoi za nazwiskiem Galbraith, ale muszę przyznać, że były fragmenty, przy których uśmiechnęłam się na wspomnienie "Harry'ego Pottera". Przytoczona już na pierwszych stronach "peklowana wołowina", czy Tottenham Court Road (adres znany z siódmego tomu) były jak oczko puszczone ze świata czarodziejów. Najbardziej jednak wzruszył mnie opis pewnego elementu dekoracji miasta, kiedy jedna z londyńskich rzeźb przedstawiała... jelenia, łanię i małego jelonka. Być może zwariowałam, ale czy można się zdobyć na równie subtelny, a jednocześnie tak wyraźny hołd złożony Jamesowi, Lily i Harry'emu?
Ponadto, "Wołanie Kukułki" w dużej części skupia się na motywie śmierci. Oczywiście, przecież to historia śledztwa w sprawie martwej kobiety! Jednak na kartach powieści nie spotkamy zbyt wielu makabrycznych opisów, krwi, czy naukowych i bezosobowych określeń, jakie mogłyby się pojawiać w rozmowach policjantów i lekarzy. Widzimy natomiast bardzo emocjonalne podejście do śmiertelności. Widzimy ból bliskich, umierającą matkę, obszerny opis uczuć, jakie wywołuje doświadczenie utraty drugiego człowieka. To również element obficie eksploatowany w "Potterze".
A tak pół żartem, pół serio - stworzenie bohaterki Ciary Porter to w moich oczach niemal dowcip, no bo nie powiecie mi, że to nie brzmi prawie jak "Harry Potter"?!
Narracja ukazuje prawdę

Można zmienić nazwisko, jednak o wiele trudniej pozbyć się cech charakterystycznych dla własnego stylu, nad którym pracowało się przez dwadzieścia lat. Uroczo znajome elementy zasiane w toku narracji zdzierają z Rowling pelerynę niewidkę. Czy zauważyliście, że jej bohaterowie wykazują zaskakującą zdolność do czytania w myślach? Bardzo często widzimy scenę, w której postać "poprawnie interpretuje milczenie", w której jedna osoba odpowiada na niewypowiedziane pytanie. Dokładnie ten sam mechanizm zapisany jest w "Kukułce", podobnie jak mistrzowskie dedukcje intencji i nastrojów. Jest to sposób na przekazanie informacji typowy dla autorki. W oczy rzuciły mi się również francuskojęzyczne wstawki lubiane przez Jo, która włada tym językiem.
Dokładny opis świata przedstawionego uważam za potrzebny, ale też trochę przesadzony. Obszerna charakterystyka miejsc i ludzi czasami męczy oczy i przynudza. Czy naprawdę musimy wiedzieć, jaką fryzurę ma każda z pięciu obecnych na spotkaniu osób? Osobno byłaby to na pewno dobra podpora dla wyobraźni, ale kiedy opis wyglądu grupy zajmuje całą stronę, robi się to nieco zbędne.

Hojnie namalowany krajobraz Londynu jest jednak mocną stroną książki. Czytelnik bardzo łatwo przenosi się do Anglii. Czuje oddech miasta, słyszy roboty drogowe, przepycha się przez zatłoczone chodniki i odpoczywa w klimatycznych pubach. Sama Rowling opowiadała, jak ważny jest dla niej realizm. W jednym z wywiadów przyznała, że pewnego ranka wybrała się z mężem do baru, który zamierzała umieścić w "Jedwabiku", tylko po to, żeby zobaczyć, czy serwują tam fasolkę (owszem, serwują). Ze śmiechem wspominała, że prawie została rozpoznana. Po takiej anegdotce, lekturę "Wołania Kukułki" traktowałam niemal jak przewodnik.
W tej książce można przeczytać o różnych obliczach Londynu. Autorka porusza się między wszystkimi klasami społecznymi i doskonale je eksponuje. Jak wiemy, Rowling przeszła od dzieciństwa w klasie średniej, przez lata skrajnej biedy, do oszałamiającego bogactwa, otwierającego każde drzwi. To unikalne doświadczenie przeniosła na karty powieści, starając się stworzyć postaci z krwi i kości, ludzi o różnych systemach wartości, pochodzeniu i poglądach.
Można tu także zapoznać się ze stosunkiem Rowling do świata mediów. Jest to podejście skrajnie negatywne. W historię sławnej modelki wpleciono twardą krytykę tabloidów, zmęczenie polującymi na gwiazdy paparazzi i doświadczenie z przeinaczaniem faktów, które ma na celu wywołanie sensacji i zwiększenie zainteresowania odbiorców. To wszystko prawda. Odnoszę jednak wrażenie, że ta niechęć nie jest do końca sprawiedliwa. Prasa na pewno utrudniała jej życie, ale należy pamiętać, że na świecie są też porządni dziennikarze, bez których Rowling nie byłaby tak popularna i uwielbiana. Że media to również wywiady promujące książki, to również zapowiedzi filmów, to reklama. W powieści o Cormoranie Strike'u portret mediów jest stuprocentowo negatywny.

Tłumaczka z kablem w ręku
Zanim przejdę do opinii na temat fabuły, chcę krótko poruszyć kwestię tłumaczenia, które zalało moje oczy krwią. Pominę fakt, że w pewnych momentach widziałam ewidentną kalkę, która po polsku nie brzmiała ani trochę naturalnie. Nie będę się nawet pastwić nad faktem, że "projektować" oznacza "opracowywać, układać plan", a nie - tak jak angielskie "to project" - "odzwierciedlać, przenosić", o czym tłumaczka ewidentnie zapomniała. Nie, największym moim cierpieniem było spolszczanie zupełnie niepolskich słów. Za każdym razem, kiedy przeczytałam "lancz", "mejl", "czipsy", czy (o mój Boże) "dżetlag", czułam się, jakby ktoś mnie raził prądem.
Nie podobało mi się również tłumaczenie większości przekleństw na polskie "pieprzony". Jest to problem wielu przekładów literackich, kiedy ktoś informuje na przykład o "jednym pieprzonym zdaniu" lub wychodzi na "pieprzoną przerwę". Chyba się ze mną zgodzicie, że bardzo rzadko używa się słowa "pieprzony", czy "pieprz się". Polacy sięgają zazwyczaj po znacznie silniejsze odpowiedniki i właśnie takie powinny być umieszczone w tłumaczeniu. Inaczej brzmi to niepoważnie i zupełnie nie niesie ciężaru (a czasem komizmu), jaki ma przekazać wulgaryzm.
Błędem tłumaczki było również niezamieszczenie notatki wyjaśniającej słowo "cockney". Jedna z postaci mówiła z tym właśnie akcentem, jednak dla większości czytelników jest to tajemnicze hasło, które w tłumaczeniu zdecydowanie potrzebuje odnośnika.
"Wołanie Kukułki" - dobra książka, kiepski kryminał
Czas przyjrzeć się samej historii. Śledzimy poczynania prywatnego detektywa, który wraz ze swoją rezolutną asystentką pracuje dla Johna Bristowa - brata supermodelki, który nie wierzy, że jej śmiertelny upadek z balkonu był samobójstwem. Obsesyjnie domaga się odkrycia prawdy i oferuje Strike'owi pieniądze, których zmęczonemu życiem weteranowi akurat boleśnie brakuje.
Potężnie zbudowany, acz jednonogi detektyw, wkracza swoją wysłużoną protezą w świat ludzi o dziwnych imionach. Lula Landry, Kieran Kolovas-Jones, Tansy Bestigui: to jedni z wielu bohaterów powieści. Akcja rozwija się bardzo powoli, ale to nie znaczy, że wieje nudą. Skupiono się na portretach psychologicznych postaci, co również zdaje się być ulubionym zajęciem Rowling i na pewno jest mocną stroną jej pióra.
Kolejne kartki przewraca się bardzo szybko. Ta książka pochłania, tworzy szczelny kokon dla czytelnika, który może zapomnieć o świecie i żyć ukazaną historią. Jest to bez wątpienia zasługa wspomnianego już klimatu Londynu i opisów, które żądają niepodzielnej uwagi. To wielki plus "Wołania Kukułki".
O ocenie powieści detektywistycznej w dużej mierze decyduje końcówka. Rozwiązanie, które powinno nas wbić w fotel i uderzyć w twarz. Niestety, tutaj tego nie ma. Strike większość swoich wniosków wsnuwa niemal z powietrza. Zaserwowano nam bardzo długi monolog, w którym detektyw wyjaśnia, jak poskładał strzępy wątków, które razem tworzą logiczną historię zabójstwa i ujawniają sprawcę. Użyte przez niego argumenty rzeczywiście są słuszne, ale to zdecydowanie za mało, by dojść do tak kategorycznych wniosków, w dodatku stuprocentowo trafnych. Poza tym, kompletnie nie przekonuje mnie postać mordercy i kilkadziesiąt godzin po zamknięciu książki nadal nie rozumiem, dlaczego autorka wybrała właśnie tę osobę. Jeśli ktoś czytał i wie, będę z utęsknieniem wyczekiwać wiadomości, która rzuci trochę światła na tę pogmatwaną logikę.
Podsumowując: "Wołanie Kukułki" jest dobrą książką, ale słabym kryminałem. Mimo tego rozczarowania, zamierzam sięgnąć po drugą część przygód Cormorana Strike'a i Robin Jakjejtam. Czas spędzony z powieścią w ręku uważam za przyjemny i relaksujący. Potraktowałam to dzieło bardziej jak lekturę obyczajową. Nie mogłam się jednak powstrzymać od delikatnego uśmiechu, kiedy jeden z bohaterów wypowiedział zdanie, które przyszło mi do głowy po rozwiązaniu zagadki śmierci Luli Landry: "powinieneś dać sobie spokój z pracą detektywa i zająć się pisaniem fantasy"...
Artykuł przeczytałam z ciekawością, aczkolwiek po książkę nie sięgnęłam i chyba nie mam zamiaru. Nie lubię kryminałów. Podoba mi się to, że wyraziłaś tu własną opinię. Zwykle recenzje są strasznie sztuczne. A Ty nie koloryzowałaś, opisałaś tak jak jest. Ze swojego punktu widzenia. Masz za to duży plusik.