Ból. Niech piekło pochłonie tych, którzy twierdzą, że śmierć nie boli. A najgorsze w tym wszystkim jest odrętwienie, powoli pełznące od czubków palców coraz wyżej. Ku sercu. Ale nawet teraz nie mogę odpocząć, muszę skończyć misję. Łapię Pottera za szatę i ostatkiem sił przyciągam bliżej swojej twarzy, nie jestem pewny czy głos mnie nie zawiedzie. Nie mogę zrujnować planu Dumbledore'a. Odnajduję wzrokiem twarz chłopaka.
- Weź... to... weź... to - charczę i wyrzucam z siebie wspomnienia. Przed oczami przemyka mi całe moje życie. Teraz dostrzegam gdzie popełniłem błąd. Widzę, że skierowałem się w niewłaściwą stronę. Życie jest darem, a ja traktowałem je jak przekleństwo. Byłem samolubny i egoistyczny.
Potter zbiera moje wspomnienia do słoiczka i wiem, że zrobiłem wszystko co było możliwe, by ratować syna Lily. Lily...
- Spójrz...na...mnie - szepczę ostatkiem sił i skupiam swoje spojrzenie na zielonych tęczówkach, dla których kiedyś straciłem głowę, a teraz tracę życie. Pozwalam im się otoczyć. Tracę panowanie nad swoim ciałem, żyły palą mnie od jadu Nagini, ale ja już nie czuję bólu. Moja ręka z głuchym stukotem uderza o podłogę. Biorę swój ostatni wdech, a potem wypuszczam powietrze powoli, delektując się tą chwilą. A moją ostatnią myślą jest to, że mój ostatni oddech dziwnie przypomina westchnienie ulgi.
***
Usłyszałam jak Denver wchodzi do mojej celi chwilę przed tym jak go zobaczyłam. Dziś ubrał się w czarny garnitur, białą koszulę i skórzane buty, rude włosy ma związane w kucyk. Podchodzi do mnie.
- Wstawaj - mówi i kopie mnie w nogi. - Nie będziemy na ciebie wiecznie czekać.
Na chwiejnych nogach podnoszę się z podłogi i podtrzymując się ręką ściany, idę do drzwi. Nie zadaję żadnych pytań, bo wiem, że nie dostanę odpowiedzi. Moje ciało jest w marnym stanie ale umysł pozostaje czujny, rozglądam się dyskretnie, szukając drogi ucieczki. Robię to za każdym razem łudząc się, że choć raz będzie sprzyjać mi szczęście. Różdżka mężczyzny wbija mi się w plecy, kiedy prowadzi mnie korytarzem w stronę łaźni. Widzę wychodzące z innych cel kobiety, mniej lub bardziej poranione. One też nie wiedzą co się dzieje. Kiedy wreszcie staję przed drzwiami łazienki, Denver wpycha mi w ręce czarny tobołek.
- Masz wyszorować się do czysta i założyć to - warczy. - Potem wychodzisz razem z innymi drugimi drzwiami, zrozumiano?!
Kiwam głową i odwracam się na pięcie. Jest nas około dwudziestu, każda ma specjalny talent. Ja na przykład potrafię przybrać postać każdego zwierzęcia, które chociaż raz widziałam. Myjemy się w ciszy, bez kłótni. Pomagamy sobie nawzajem, wiemy, że te chwile życzliwości wiele nam dają.
Otwieram pakunek i znajduję w środku długą, czarną suknię z gorsetem i delikatną bieliznę. Rozglądam się, wszystkie dostałyśmy ubrania, ale nasze suknie różnią się krojem. Razem wychodzimy przez drugie drzwi do jasno oświetlonej sali. Ustawiają nas w rzędzie i karzą czekać. Po pięciu minutach do sali wchodzi mężczyzna w długiej czarnej pelerynie. Staje przed nami i lustruje nas wzrokiem.
- Moje panie! Dziś za kilka godzin, kiedy Czarny Pan wróci ze swoimi oddziałami po wygranej bitwie w Hogwarcie, będziecie potrzebne. - Robi dramatyczną pauzę i po chwili kontynuuje: - Będziecie nagrodą dla wojsk Pana...
Młoda dziewczyna stojąca obok mnie blednie, inne rozglądają się zdezorientowane. Nagrodą!?
Jesteśmy potężnymi czarownicami! Wszystkie mamy czystą krew! Jak oni mogą!? Najpierw więżą nas przez tyle lat, a potem zamierzają "bawić się" nami?! Ta dziewczyna, która stoi obok mnie, nie ma więcej niż 15 lat...
- Zadowolone? - pyta mężczyzna w pelerynie przechodząc wzdłuż rzędu ze strasznym uśmiechem na twarzy.
Nikt się nie odzywa. Zaciskam usta.
- Wspaniale! Będziecie się aportować do Malfoy Manor w małych, dwuosobowych grupkach. - Okręcił się do nas plecami. - Denver, zwolnij bariery.
Zamarłam. Bariery. Z całej siły starałam się nie uśmiechnąć. Czy ci głupcy nie wiedzą, że tylko bariery powstrzymują mnie i pozostałe dziewczęta przed obróceniem tej wyspy w perzynę!? Rozejrzałam się. I wysłałam porozumiewawcze spojrzenie do Annabeth, najstarszej z nas. Po chwili wiedziały już wszystkie.
Mój strażnik wrócił i kiwnął głową. Musimy poczekać aż wyprowadzą nas z tej sali... Gdybyśmy teraz zaczęły walczyć, strop zawaliłby się nam na głowy.
Gęsiego wychodzimy na podwórze i zaczyna się piekło. Mężczyzna w pelerynie rozpływa się w kłąb pary za sprawą niewerbalnego zaklęcia Maggi - mojej sąsiadki z celi. Odwracam się szybko i patrząc prosto w oczy najbliższego śmierciożercy syczę:
-
Cito mori
Mężczyzna zachłystuje się powietrzem i osuwa na ziemię z paniką w oczach. Zabieram mu różdżkę i rozglądam się. Wszystkie mamy już broń, żadna z nas nie jest ranna. Instynktownie odwracamy się do siebie plecami formując krąg. To podwórze ma cztery wejścia, w każdym słychać już tupot stóp i krzyki. Nie musimy czekać długo.
- Mówiłem! Czarny Pan nas zabije jak się dowie! Czemu nikt mnie nie słuchał? - usłyszałam krzyk Davena. Po chwili on sam wynurzył się z tunelu razem z ośmioma innymi postaciami. Od razu mnie zauważa i unosi różczkę.
-
Avada kedavra!
-
Expelliarmus - mówię spokojnie. I patrzę jak zielona i czerwona wiązka światła zderzają się ze sobą, a chwilę potem ta czerwona zaczyna pochłaniać zieloną, stopniowo zbliżając się do mojego przeciwnika i w końcu rzucając go o ścianę. Uśmiecham się mściwie.
-
Vias Vinae
Z pomiędzy cegieł i kostki wypełzają zielone pędy i oplatają ciało śmierciożercy. Kiedy ten orientuje się w sytuacji, jest już za późno. Zaczyna się szamotać ale tylko przyspiesza swoją śmierć. Odbijam kilka innych zaklęć i kątem oka widzę jak stojąca obok mnie Maggi wyłamuje się z kręgu rzucając się z pięściami na wysoką blondynkę. Zawsze wolała bardziej bezpośrednie rozwiązania. Przeciwników jest dwa razy więcej niż nas i ciągle przybywają nowi, szybko podejmuję decyzję i zmieniam się w dużego lwa. Z tej perspektywy wszystko wydaje się być małe, machnięciem łapy rozpruwam brzuch najbliżej stojącego przeciwnika. Uginam tylne nogi i skaczę na blondynkę szarpiącą się z Maggi. Zaciskam zęby na jej szyi i przyciskam do ziemi.
- Dzięki Sil - sapie moja przyjaciółka, wierzchem dłoni wycierając zakrwawioną twarz.
Trącam ją nosem i biegnę na drugą stronę dziedzińca, zwinnie unikając klątw. Słudzy Voldemorta widząc mnie z krzykiem rzucają się do ucieczki, co wspaniale wykorzystują moje koleżanki. Mijam Annabeth, która spowita zielonkawą mgłą walczy z trzema przeciwnikami jednocześnie. Wbijam pazury w nogę jednego z nich, a kilka sekund później trafia go klątwa Ann. Przybieram ludzką formę i eliminuję drugiego. Za plecami słyszę dziwny szum. Odwracam się na tyle szybko żeby zobaczyć srebrny promień pędzący w moją stronę, ale nie na tyle by go odbić. Trafia mnie w brzuch i posyła na mur. Podnoszę wzrok i widzę Davena, który jakimś cudem dał radę wyswobodzić się z sideł. Wstaję z ziemi i robię krok w przód. W jednej chwili patrzymy sobie w oczy, a w drugiej pędzę na niego pod postacią wielkiego orła. Na początku jest zdziwiony - widać Czarny Pan nie powiadomił go o naszych zdolnościach - ale szybko się opanowuje. Posyła w moją stronę klątwy, jedna za drugą, ale żadna nie trafia w cel. Dopadam jego głowy, szponami i dziobem ranię go w oczy. Krzyczy z bólu i próbuje mnie odepchnąć. Udaje mu się chwycić mnie za skrzydło i oderwać od swojej twarzy. Szybko zmieniam postać dzięki czemu mnie puszcza. Ląduję na ziemi i słyszę trzask materiału.
-
Avada kedavra!
Podnoszę wzrok, na podwórzu nie ma już żadnego żywego śmierciożercy. Annabeth stoi z różdżką wymierzoną w to, co kiedyś było Davenem. Jedna po drugiej zamieniamy się w słupy czarnego dymu i wzlatujemy w niebo. Jesteśmy wolne. Śmiejąc się dziko w kilka minut niszczymy nasze więzienie.
- Myślicie o tym co ja? - przez szum wiatru przedarł się głos Nory.
- Rozwalimy drania?!
- Silvano! - Okręciłam głowę w kierunku Maggie. - A ten twój, jak mu tam... Nie uczy w Hogwarcie?
- Severus...
- Właśnie! Kolejny powód. Drogie panie, lecimy do Hogwartu! - wrzasnęła.
Odpowiedziały jej pełne entuzjazmu krzyki współtowarzyszek. Zauważyłam, że dziewczyna, która stała wcześniej przy mnie odłącza się od grupy.
- Dora poleciała po pomoc. Będzie dużo rannych, a ona ma coś, co im pomoże - wyjaśniła mi Maggi.
***
Po dwóch godzinach lotu widzimy zamek stojący w ruinie i słyszymy echo przemowy Czarnego Pana. Lądujemy na wydeptanej trawie przy Jeziorze.
- Plan jest taki - mówię. - Idziemy do zamku i uprzedzamy ich, że przyszłyśmy i że będziemy walczyć po ich stronie. Wyglądamy okropnie, więc mogą się przestraszyć i nas zaatakować, a to, że oficjalnie jesteśmy martwe w ogóle nam nie pomaga. Potem urządzamy tu rzeźnię i odnajdujemy Voldemorta. Nie walczymy z nim w pojedynkę tylko wszystkie razem. Tylko tak mamy szansę go pokonać. Zapędzimy go w Krąg i powoli zabijemy. - Rozglądam się po twarzach moich przyjaciółek. - Szukajcie Severusa. - Przekazuję im w myślach jego obraz. - Jakieś pytania?
- Nie - odpowiadają zgodnie i ruszamy do zamku. Przechodzimy obok wyważonych z zawiasów drzwi. Nasze stopy cicho uderzają o zimną podłogę. Przestępujemy kopce gruzu i stajemy w wejściu do Wielkiej Sali. Głowy znajdujących się tam ludzi metodycznie się podnoszą. Ich oczy patrzą na nas z wrogością, a różdżki unoszą się.
- Przyszłyśmy w pokoju - mówię spokojnym głosem. - Chcemy walczyć z wami z Voldemortem.
- Kim jesteście? - odzywa się kobieta w koku na czubku głowy, robiąc krok do przodu.
Wzdycham, cała profesor McGonagall.
- Większość z nas uczyła się w tej szkole. Ja jestem Silvana Spoke, to - wskazałam na Maggie - Maggie Terlan.
Moje towarzyszki zaczęły się po kolei przedstawiać, kiedy skończyły znowu zabrałam głos.
- Zostałyśmy porwane przez śmierciożerców, bo Czarny Pan widział w nas zagrożenie. Wszystkie razem mamy moc, która jest w stanie go unicestwić. Zamknął nas w więzieniu otoczonym specjalną barierą, która nie pozwalała nam użyć magii. Dziś korzystając z okazji uciekłyśmy i zmiotłyśmy nasze więzienie z powierzchni ziemi. Teraz chcemy się zemścić. Chcemy walczyć. - Uśmiechnęłam się drapieżnie i byłam pewna, że dziewczyny stojące za mną zrobiły to samo.
- Z chęcią przyjmiemy waszą pomoc - odezwał się jakiś czarnoskóry, dobrze zbudowany mężczyzna. Kiwnęłam mu głową i odwróciłam się do moich towarzyszek.
- Pomóżcie im opatrzyć rannych. Zróbcie wszystko co się da, tylko bez głupich wybryków. - Spojrzałam na Meggie. - Idę szukać Severusa.
Na schodach wpadam na jakąś dziewczynę. Towarzyszy jej dwóch chłopców - jeden w okrągłych okularach a drugi z rudą czupryną. Na oko mają z osiemnaście lat, czyli albo chodzą do ostatniej klasy, albo dopiero co skończyli szkołę. Na mój widok wyciągają różdżki, unoszę ręce w górę.
- Jestem z wami - mówię. - Nie widzieliście może Severusa Snape'a?
- My... widzieliśmy - odpowiada dziewczyna nie patrząc mi w oczy.
- Gdzie? - pytam niecierpliwie.
- We Wrzeszczącej Chacie - odzywa się okularnik. – Tylko… on…
Ich miny mówią wszystko.
- Tak nam przykro…
Wymijam ich i rzucam się biegiem w stronę drzewa o witkach umazanych krwią.
Staję przed Bijącą Wierzbą i szybko zmieniam się w małego czarnego kota. Podbiegam do pnia i łapką uderzam w odpowiedni sęk. Wskakuję w tunel. Wracam do ludzkiej postaci dopiero wtedy, kiedy ciemne przejście się kończy. Rozglądam się po pokoju i od razu zauważam go, leżącego w kałuży krwi. Podchodzę do niego i sprawdzam puls. Łzy ciekną mi po policzkach, kiedy klękam obok jego martwego ciała, kiedy przesuwam ręką po jego twarzy...
Czemu życie jest takie niesprawiedliwe!? Dlaczego jedyna osoba, której na mnie zależało i która mnie rozumiała musiała umrzeć? I to właśnie teraz, kiedy uciekłam z lochów Czarnego Pana? Czemu teraz, kiedy wreszcie odnalazłam w sobie siłę i odwagę? Wszystko potoczyłoby się inaczej gdyby nie Wielki Lord Voldemort, który myśli, że może wszystko. Gdyby nie on, nie klęczałabym tutaj nad Severusem ubrana w czarną suknię jak jakaś krwawa dama. Byłabym szczęśliwa.
Ciszę panującą na Błoniach, w Zakazanym Lesie i w zamku przerwał rozpaczliwy i pełen wściekłości krzyk. Lord Voldemort zyskał sobie nowego, straszliwego wroga.
Super! Przyjemnie się czyta. Najbardziej mi się podobał pierwszy akapit