Wydarzenia zaraz po Bitwie o Hogwart.
*** KOSZMAR PO BITWIE ***
Harry po tym wszystkim marzył tylko o jednym, a mianowicie o śnie.
Położył się w Pokoju Życzeń na jednym z posłań, nie zważając na to, że wszyscy świętują jeszcze w Wielkiej Sali i zasnął w parę minut.
Następnego ranka obudził się, gdy wszyscy jeszcze spali. Zapewne balowali do świtu. Jedno łóżko było jednak puste. Zszedł na dół, aby poszukać Rona. Zniszczenia bo bitwie ciągle były zauważalne, chociaż profesorzy musieli się napracować, bo widać było, iż jest ich znacznie mniej niż poprzedniego wieczora. Do Harry'ego wciąż nie dochodziły wydarzenia z kilku ostatnich miesięcy.
Przeszukał w zamyśleniu chyba cały zamek, ale Rona znaleźć nie mógł. Postanowił wyjrzeć na błonia Hogwartu, lecz tam również go nie było.
Nagle zobaczył coś, co o mało nie przyprawiło go o zawał. Śmiertelnie się bowiem przestraszył, widząc przed sobą widma Freda Weasleya, Remusa Lupina, Nimfadory Tonks oraz Colina Creeveya idące ku niemu. Nie mógł się ruszyć nawet o krok, nie wiedział, co powinien robić. Z jednej strony chciał uciekać, ale jak mógłby uciec przed ludźmi, których bardzo cenił i którzy, w pewnym stopniu, umarli przez niego? Nie potrafił wydusić ani słowa.
Widma były coraz bliżej, aż w końcu stanęły naprzeciw niego. "To przecież niemożliwe..", myślał Harry. Czy jest możliwość, że kamień wskrzeszenia działa tak długi czas i wciąż będzie mu przypominać o umarłych ludziach, którzy byli mu tak bliscy? Bardzo w to wątpił, jednak chyba nie było innej możliwości. Widma stanęły metr od niego i zaczęły krzyczeć wszystkie na raz:
- Chodź do nas! To ty powinieneś być tylko widmem!
Harry cofał się, a widma podążały za nim. Zaczął biec, jednak widmo Freda dogoniło go i chwyciło za nadgarstek. Szarpał się, ale uścisk stawał się coraz mocniejszy.
Fred uśmiechnął się do Harry'ego uśmiechem zupełnie podobnym do tego, który zagościł na twarzy Voldemorta tejże nocy, kiedy to stanął z nim twarzą w twarz gotowy, by umrzeć i przemówił do niego zimnym, ochrypłym głosem.
- Już nie uciekniesz, Harry. Spotka cię to samo co i nas spotkało.
Poczuł, jak reszta widm chwyta go za włosy, nogi, ręce i podnosi do góry. To nie były te same widma, co tego wieczora, kiedy stanął twarzą ze śmiercią i z nieznanych mu przyczyn uszedł z życiem. To nie były te same widma, które na cmentarzu wyłoniły się z różdżki Voldemorta, ratując go od niewątpliwej śmierci. Te, co chciały go właśnie wrzucić do jeziora, aby utopił się lub został pożarty przez druzgotki, nie były ani trochę podobne do jego przyjaciół.
Harry zaczął krzyczeć wniebogłosy, mając nadzieję, że ktoś go może usłyszy. Pomyślał sobie, że to już koniec. Nie ma żadnej szansy na ratunek. Colin puścił jego nogi po to tylko, by chwilę później związać je mocnym supłem. Następnie zrobił to samo z rękami. Czuł jak uścisk na jego ciele ustąpił i zaczął opadać. Wpadł do jeziora i natychmiast niemal usłyszał wołanie Rona, które dobiegało z dna.
- Harry! Harry! Harry, obudź się! Harry!
Z ulgą wyczuł, że wciąż jest na swoim posłaniu.
- W końcu się obudziłeś! - krzyknęła Hermiona.
- Budzimy cię już od pół godziny. Strasznie krzyczałeś.
- Koszmar miałem...
Harry założył okulary i teraz dopiero spostrzegł, że oprócz bladej na twarzy i przerażonej Hermiony i nie mniej od niej wystraszonego Rona, stoi tam co najmniej 10 osób. Pani Weasley przytuliła go natychmiast i zaczęła uspokajać, jakby był małym dzieckiem. Pan Weasley odciągnął ją od niego, za co Harry był mu wdzięczny, gdyż brakło mu już powietrza.
Wnet zdał sobie sprawę, że jest strasznie głodny i nieświeży.
- Przepraszam.. - wymamrotał i przedarł się do wyjścia, po czym zszedł schodami na dół do Wielkiej Sali. Zamek wyglądał podobnie do tego we śnie - zniszczenia dalej były widoczne, ale zniknęły plamy krwi i kupki gruzu. Dotarł w końcu do Wielkiej Sali, a na stole znajdował się tylko jeden talerz pozostawiony specjalnie dla niego. Harry z niebiańską przyjemnością pochłonął cały półmisek kiełbasek i pięć bułek.
Kiedy pierwszy raz od bardzo dawna był naprawdę najedzony, wstał i udał się do łazienki na drugim piętrze. Reszta, jak widać, postanowiła dać mu na razie spokój i pochłonięta była naprawianiem szkód.
Po długim prysznicu Harry spojrzał w lustro i uśmiechnął się do siebie. "Voldemorta nie ma.. To koniec." Cały czas myślał też o swoim śnie - te postacie były takie realne.. Wiedział, że jego przyjaciele nie mieli mu tego za złe, jednak nie mógł pogodzić się z tym, że tyle osób zginęło za niego. Przypomniał mu się pełen nadziei uśmiech małego Colina, proszącego go o autograf i profesor Lupin, który pomógł mu nieraz.
Zszedł z powrotem na dół i podszedł do pani Weasley, która za pomocą czarów wypełniała właśnie dziurę w ścianie. Zaraz gdy go dostrzegła, uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
- Och, Harry. Ron i Hermiona już czekają na Ciebie na górze, przy Pokoju Życzeń.
Wspiął się na górę, a potem wraz z przyjaciółmi całe przedpołudnie zajmował się sprzątaniem wyznaczonej im części. Jeszcze dużo pracy zostało przed nimi, jednak nie mieli już siły.
Wyszli na błonia i tam dopiero zaczęli rozmawiać.
- No.. to mamy spokój - zaczął Ron i uśmiechnął się szeroko.
- Tak.. Voldemort już nie powróci.
Rozmawiali tak i śmiali się, wspominając dawne czasy. Wrócili dopiero po godzinie, kiedy to pani Weasley zawołała ich na obiad. Po posiłku kontynuowali sprzątanie zamku, a wieczorem położyli się zmęczeni i zasnęli po paru minutach. Jeszcze dużo pracy przed nimi..
Pierwsze i najważniejsze - to fick zakończony czy tylko rozdział czegoś dłuższego? Bo nie wiem jak to oznaczyć ;D
Po drugie - bardzo mi się podoba. Szczerze. Było troszkę zgrzytów, niekiedy miałaś źle ustawione słowo w zdaniu (ja postawiłabym je słowo dalej albo bliżej), ale poza tym było naprawdę OK. Miejscami czułam, jakbym czytała prawdziwą książkę, styl masz na pierwsze dwie części HP, co chwyciło nieco moje serce. Koszmar był opisany naprawdę realistycznie, przez moment bałam się, że to jakiś dementor się zawieruszył i nawiedza nam Harry'ego.
Jednak dziwi mnie tek fragment -
Rozumiem, że czują ulgę z powodu uwolnienia się od koszmaru Voldemorta, ale jednak brakuje mi jakiegoś opisu rozpaczy całej rodziny Weasleyów po Fredzie. Jakoś tak nie pasuje mi tutaj Ron uśmiechający się szeroko, mógłby uśmiechnąć się smutno. W końcu to jeszcze świeża rana, nie zdążyła się jeszcze zabliźnić, nie zdążyli go opłakać, nic... Szkoda, że nie skupiasz się na takich wątkach pobocznych, one nadają opowiadaniom odpowiedniej magii i wydają się realniejsze, lepiej się je po prostu czyta.
Powodzenia w dalszym pisaniu