Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Sobota, 23.05
Sobota była całkowitym przeciwieństwem piątku. O ile poprzedniego dnia świeciło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło, o tyle w sobotę od rana się ochłodziło i była mgła. Na otwartej przestrzeni nie była zbyt gęsta, ale w leśnej głuszy szczelnie otulała drzewa i zarośla i widoczność nie sięgała więcej niż dziesięć jardów. Panowało przenikliwe zimno, do tego wiał wiatr i białe tumany wirowały w powietrzu.
Ironia losu; jeśli raz na jakiś czas trafił się wreszcie ładny dzień, musiało to być naturalnie w ciągu tygodnia, żeby w weekend, tradycyjnie, mogło być obrzydliwie.
Była dopiero szósta wieczorem, kiedy Snape i Hermiona aportowali się w lesie przy wielkim parku należącym do Lawforda, ale szczyty drzew tonęły już w zupełnej czerni i ciemność ogarniała również i dolną partię lasu.
Gęsta mgła tłumiła zwykle leśne odgłosy i sprawiła, że świat wydawał się być pogrążony w ciszy. Nie słychać było krzyków ptaków, czy szumu liści w koronach drzew. Tylko gdzieś z dala dochodził słaby, miarowy stukot. Pewnie ktoś rąbał drewno.
– Daleko jeszcze? – spytała Hermiona, potykając się o jakąś złamaną gałąź.
– Raczej nie – odparł Snape, podtrzymując ją.
Szli więc dalej, coraz wolniej, bo już ledwo było widać poszycie. Snape rzucił na nich zaklęcie wyciszające, więc przynajmniej nie hałasowali.
– A teraz daleko jeszcze?
– Granger, przestań zrzędzić! Gdybym wiedział, jak wygląda przechadzka z tobą po lesie, kazałbym ci zostać w domu!
Przechadzka po lesie...?! powtórzyła bezgłośnie. Zaraz się zabijemy włażąc na jakieś drzewo, a on to nazywa przechadzką po lesie...!
– Nie wpadniemy na jakieś dzikie zwierzę? Bo nic nie widzę...
– Muffliato działa tylko na ludzi. Poza tym wszystkie zwierzęta dawno już pouciekały, jak cię usłyszały!
Postanowiła zacisnąć zęby. Parę razy musiała chwycić się go za rękę, żeby nie upaść. Jak on to robi, do cholery, że nie potyka się tylko idzie normalnie?!
– Pociecha, że jak wybiję sobie zęby, to rodzice wstawią mi nowe... – powiedziała do siebie pod nosem.
– Proszę?
– Nic, tak tylko sobie mówię...
Zaczął tracić cierpliwość. Już chciał na nią warknąć, kiedy nagle pojawiło się przed nim ogrodzenie. Złapał dziewczynę, żeby nie wpadła na nie.
– Cicho siedź, jesteśmy na miejscu...
Może nie koniecznie na miejscu. Nie chcieli aportować się do parku, bo Snape podejrzewał, że Lawford otoczył go zaklęciem anty–aportacyjnym. Doszli dopiero do ogrodzenia, a park był duży.
– Wskaż mi – szepnął Snape, kładąc różdżkę na dłoni. Obróciła się trochę w prawo i znieruchomiała.
– Wylewituj mnie na drugą stronę, potem zrobię to samo z tobą.
Hemiona skupiła się – Levicorpus nie było skomplikowanym zaklęciem, ale Snape nie był ani gnomem, ani goblinem, a im cięższe było to, co się lewitowało, tym trudniej było utrzymać zaklęcie. Mężczyzna uniósł się lekko w powietrze, wolno przepłynął nad ogrodzeniem i bardzo wolno opadł po drugiej stronie. Pod koniec musiała złapać różdżkę drugą ręką, żeby opanować drżenie. Wolała nie wyobrażać sobie co by z nią zrobił, gdyby grzmotnęła nim o ziemię jak workiem z kartoflami.
Ponieważ nie usłyszała żadnego komentarza, domyśliła się, że nie było źle. Po chwili poczuła jak unosi się do góry i z trudem opanowała krzyk, kiedy zachwiała się mocno.
– Trzymaj ręce na boki – syknął, zatrzymując ją na chwilę i pozwalając złapać równowagę. Potem przeniósł ją bardzo wolno i opuścił koło siebie.
– Pierwszy raz ktoś cię przenosił?
Hermiona opanowała lekkie zawroty głowy i potaknęła.
Jak na pierwszy raz mogło być znacznie gorzej. Zwłaszcza kiedy przenosiła mnie.
– Lewitacja to średnia przyjemność.
– O tak! Znam parę znacznie lepszych...!
Och, mamy doprawdy ciekawe komentarze...
Snape uśmiechnął się lekko, ale postanowił pominąć milczeniem zarówno komentarz jak i jej późniejszą reakcję – w mroku zobaczył, jak złapała się za usta i opuściła gwałtownie głowę.
Ponownie rzucił Muffliato i ostrożnie ruszyli skręcając trochę na lewo. Hermiona zdecydowała się nie kusić losu i milczeć.
Domku myśliwskiego nie przeoczyli, bo w środku świeciło się światło i nawet w gęstej mgle można było go zobaczyć z dość dużej odległości. W dodatku koło niego stało już troje ludzi, którzy rozmawiali dość głośno.
Zatrzymali się i schowali za szerokim drzewem.
– Zaczynają się chyba schodzić.
– Będziemy musieli podłożyć jakoś tą pluskwę. Może zostać na zewnątrz?
– Lepiej nie, drzwi wyglądają na solidne. Nic nie będziemy słyszeć...
– Ciężko będzie tam teraz wejść.
– Może rzucę na siebie kameleona?
– Mowy nie ma. Jeśli któryś z nich na ciebie wpadnie albo cię choćby usłyszy, nie wróżę ci długiego życia.
– Więc może odciągnę jakoś ich uwagę, a pan to zrobi.
– Nie alarmujmy ich. Daj mi ją i będę improwizował...
Rozmawiali półgłosem stojąc koło siebie. Snape musiał pochylić głowę w jej kierunku i w podmuchach wiatru jego długie włosy dotykały czasami delikatnie jej policzka. Zauważyła ze zdumieniem, że wcale nie są tłuste.
Chwilę szukała w kieszeni obcisłych sztruksów znajomego woreczka i wyjęła ostrożnie drucik przyklejony mocno do przeźroczystej taśmy.
Snape przemienił się – trwało to zaledwie chwilkę i już stała koło niej łania. Była o wiele piękniejsza od patronusa, którego już widziała. Smukła, brązowa, o kształtnych nogach i długiej szyi. W jej ogromnych, czarnych oczach błyszczały plamki światła z pobliskiego domu. Na chwilę przesłoniła je długimi rzęsami.
Hermiona nie była w stanie wymówić słowa. Wiedziała oczywiście, że to był Snape, ale równocześnie oczarowała ją bliskość ślicznego zwierzęcia, do którego normalnie nigdy nie byłaby w stanie się zbliżyć.
Położyła na otwartej dłoni drucik na taśmie i kiedy łania pochyliła głowę, żeby go zabrać, zupełnie nie potrafiła się opanować i dotknęła jej szyi drugą ręką.
Łania szarpnęła gwałtownie głową na bok, musnęła lekko jej rękę wilgotnym pyszczkiem i odeszła. Serce waliło Hermionie w piersi, kiedy w pełni dotarło do niej co zrobiła. Boże, ja chyba zgłupiałam! Dotknęłam go i teraz mnie zabije! Wróci, odmieni się i mnie zabije!
Mogła jeszcze chwilę patrzeć jak łania dostojnym krokiem podchodzi we mgle do domku.
Snape faktycznie był przyzwyczajony do improwizacji, robił to przecież przez wiele lat. Zbliżył się bardzo do domku i stanął za drzewem spokojnie obserwując trójkę mężczyzn. Jeden z nich był najprawdopodobniej służącym, bo w którymś momencie pochylił głowę i oddalił się. Pozostali weszli do środka i zamknęli drzwi.
Czekał cierpliwie, aż nadarzy się jakaś okazja. Nie musiał długo czekać. W środku widocznie nadymiło się, bo któryś z nich otworzył drzwi na oścież i cofnął się.
Bardzo dobrze! Parę ostrożnych kroków i już stał przy drzwiach zaglądając do środka. Postąpił przednią nogą przez próg i położył pluskwę na ziemi, tuż za drzwiami.
Lawford dostrzegł zwierzę kątem oka. Złapał Norrisa za ramię i zastygł w bezruchu. Ten obrócił głowę i chciał coś powiedzieć, ale tylko nabrał powietrza.
Łania właśnie wąchała coś na podłodze. Na poruszenie się Norrisa uniosła gwałtownie głowę, spojrzała na nich wielkimi oczami i zerwała się do ucieczki. Tętent jej kopyt zamilkł gdzieś między drzewami.
Dziewczyna oglądała całe zdarzenie z oddali – wyglądało tak naturalnie, niewinnie, nie miało prawa wzbudzić żadnych podejrzeń. W porównaniu z jej pomysłem odwrócenia ich uwagi, zakradaniu się do domku.... było genialne!
Snape podszedł do niej bez mała bezszelestnie gdzieś z głębi lasu.
– Panno Granger, chciałbym wyjaśnić jedną ważną rzecz. Nie jestem zwierzątkiem do głaskania. Następnym razem proszę trzymać ręce przy sobie. W przeciwnym wypadku nasza mała przygoda skończy się tu i teraz. Czy wyraziłem się jasno?
Nie widziała jego twarzy i chyba dobrze się stało. W każdym razie cichy, lodowaty ton jego głosu sprawił, że zrobiło się jej słabo. Wbiła wzrok w ziemię i odpowiedziała szeptem.
– Tak...
Mogło być gorzej. Tylko powiedział, co powiedział. I JAK powiedział.
– Przepraszam.
Snape włożył do ucha drugą słuchawkę i usiadł w milczeniu pod drzewem. Hermiona raczej osunęła się po pniu niż usiadła z gracją pod innym. Przez dłuższy czas słyszała jakieś głosy, ale nie umiała się na nich skupić, w końcu jednak udało się jej skoncentrować.
– Paul, dostałem twoje notatki na temat tych paru kandydatów na szefa Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich... Bardzo dobrze. Ale wyraźnie mówiłem. Najważniejszy jest DPPC – Norris znów wcielił się w role sukinsyna. Czy też może po prostu przestał grać role dobrego wujka i wrócił do swojego normalnego sposobu bycia.
– Peter, wiem, że to ważne, ale...
– Więc się pospiesz. Dopóki nie posadzimy tam kogoś „naszego”, wszystko co robimy może szlag trafić. Wystarczy, że Wilson postanowi się nam przyjrzeć i do widzenia.
– We wtorek rano dam ci całą listę, może być?
– Nie, ja chcę ją mieć w poniedziałek rano. Z całą kartoteką.
Benson bez mała zgrzytnął zębami, ale w końcu nie miał przecież innego wyjścia.
– Co zrobimy z Wilsonem? – chciał wiedzieć Smith.
– To już moje zmartwienie, Teddy. Jeśli coś się będzie szykowało, to dam ci znać, tak że w żaden sposób to cię nie dotknie.
Atmosfera była zupełnie inna niż w czasie poprzednich spotkań. To już nie było tylko abstrakcyjne planowanie, od słów przeszli do czynów i nie mieli odwrotu. To znaczy mieli, ale musieliby narazić się Norrisowi, a na to żaden z nich by się nie poważył.
– Dobrze, więc do końca przyszłego tygodnia możemy uważać tą sprawę za załatwioną. Druga rzecz – Norris sięgnął po rolkę pergaminu, rozwinął ją i przebiegł wzrokiem pierwsze zdania. – Mamy pięknie przygotowany raport, który dowodzi, że począwszy od drugiej ciąży zaczynają się poważne komplikacje, które wpływają na rozwój dziecka. Im dalej tym gorsze. Może to skutkować nie tylko niedorozwojem płodu, ale też być groźne dla życia kobiety. Nigel, wymyśl mi jakąś teorię dlaczego tak się dzieje. W poniedziałek widzę się z Blackiem i wyjaśnię mu, że jego pierwszym ważnym zadaniem na nowym stołku jest opublikowanie tego w co ważniejszych gazetach.
Watkins uśmiechnął się wrednie.
– Już prawie mam teorię, nie martw się. Muszę tylko nad nią popracować, im bardziej będzie wiarygodna, tym lepiej.
– Świetnie.
Rockman ziewnął dyskretnie i sięgnął do stolika z butelkami.
– Davy, przepraszam za śmiałość, ale nie będziesz się podrywał za każdym razem, jak któryś z nas chce się czegoś napić, więc pozwól, że sam się obsłużę... A teraz wracając do sprawy, Peter, domyślam się, że mam to jakoś podsunąć Naczelnemu w Św. Mungu?
– Tak, ale do tego potrzebna jest teoria Nigela. Żaden Uzdrowiciel, a już szczególnie Naczelny, nie będzie traktować poważnie żadnych artykułów w gazetach, ale jak dostanie szczegółowy raport badawczy, z pewnością to go zainteresuje.
– A jeśli nie? – zaniepokoił się Lawford.
– Patrz punkt pierwszy naszej rozmowy. Muszę mieć w garści DPPC, bo bez tego nie możemy używać Imperiusa.
Snape zaklął pod nosem i rzucił na nowo czar ogrzewający. W całkowitej ciemności nie widział już zupełnie Granger, ale bardziej wyczuł niż usłyszał, że poruszyła się nerwowo. Przechylił głowę na lewo, zupełnie jak wtedy, kiedy siedział przez restauracją i słuchał dalej.
[No dobra, ale to zacznie działać dopiero za rok i w dodatku cały czas będą rodziły się dzieci półkrwi czarodziejów, choć zdecydowanie mniej. Co robimy w ciągu tego roku? Baby boom po ostatniej wojnie co prawda już minął, ale wciąż jest o wiele więcej półkrwi niż tych czystej krwi.]
[Och, to się da prosto załatwić. Nigel pracuje nad eliksirami i zaklęciami, które będzie można zaaplikować wszystkim kobietom pojawiającym się w Klinice.]
[Nigel? Jakie zaklęcia dokładnie masz na myśli?]
[Raczej eliksiry. Z zaklęciami wciąż mi nie wychodzi. Permanentne antykoncepcyjne i poronne. Potraktuje się tym każdą kobietę żonatą z mugolem i te szlamy, które zechcą leczyć się Św. Mungu. I załatwione.]
[Po cholerę bawić się w zakaz posiadania dwójki dzieci skoro można załatwić to zaklęciami i eliksirami?]
[Bo niektóre kobiety nie przychodzą do Kliniki. Poza tym jeśli nie ograniczymy ilości ciąży, w żaden sposób nie wyrobimy się z produkcją eliksirów.]
[Przydałby się na Snape... Ruszamy go?]
[Jakbyśmy sobie z nim porozmawiali, najprawdopodobniej nie miałby wyjścia i pomógł nam je warzyć, ale on może być niebezpieczny. Lepiej go zostawić w spokoju, póki dajemy sobie radę bez niego. Ale jak będzie trzeba... będziemy musieli poprosić pana dyrektora o współpracę...]
Głos Norrisa był tak przepełniony jadem, że Snape nie mógł się powstrzymać i syknął przez zęby – Ugryź się w dupę! – po czym słuchał dalej.
[Właśnie, Davy, masz cały czas to wspomnienie? Oddaj mi je.] Cholera, który to powiedział?!
[Podrzucę ci jutro.]
[Słuchajcie, taki mam pomysł... A gdyby tak zorganizować w Św. Mungu obowiązkowe badania i zaaplikować ten eliksir antykoncepcyjny?]
[Wszystkim?! Jak leci?! Czyś ty oszalał?! Nie wiemy jeszcze, jak on działa!]
[Przydałoby się go przetestować.]
[Nie, nie wszystkim. To znaczy z zasady wszystkim mugolskiego pochodzenia. Co do półkrwi...]
Tym razem wyraźnie usłyszał, że Granger poruszyła się gwałtownie. I usłyszał jej ciche – O mój Boże...
[Te lepiej zostaw. Zgodnie z nową ustawą mogą się rozwieść i wyjść za czarodzieja czystej krwi. I co wtedy?]
[To będzie bardzo podejrzane, jak załatwimy wszystkie. Ale co drugą... czemu nie...]
[W takim razie będzie nam potrzeba więcej eliksiru.]
[Dobrze, Teddy, bierzesz się za Snape’a]
[Jasne, z przyjemnością. Davy, nie zapomnij, ok?]
Pieprzony Norris, pieprzony Smith, pieprzona cała reszta...
Cholera, załatwią jego i mnie...
[Panowie, mamy na to trochę czasu. Eliksir utlenia się po tygodniu, więc nie można go zrobić za wcześnie. A my potrzebujemy najpierw jakiś powód do tego, żeby zacząć wzywać na te badania.]
[Powód masz. Powikłania od drugiej ciąży począwszy. Trzeba przeprowadzić badania, żeby je ochronić, jakieś tego typu bzdety...]
[Dobra, ale w pięć dni tego nie załatwicie. Więc z warzeniem eliksiru będę musiał poczekać.]
[I na rozmowę ze Snapem też lepiej poczekać, jak posadzimy kogoś w DPPC]
To się nazywa odroczenie egzekucji... i dla mnie i dla niej.
[Pytanie trochę głupie, ale... Granger wzywamy?] Snape usłyszał jak dziewczyna gwałtownie wciąga powietrze.
[Jej to już nie będzie potrzebne, ale głupio by wyglądało, gdyby nie dostała wezwania.]
[Wspaniale, będzie pięknym przykładem dla wszystkich czarodziejskich kobiet.]
Kiedy usłyszał cichutkie chlipnięcie spod jej drzewa, przeklął swoją dumę, niedotykalskość i pieprzony pomysł warczenia na nią godzinę temu. Już zaraz po tym, jak wyrzucił z siebie złość, zaczął mieć wątpliwości, czy nie za ostro ją potraktował. Teraz nie miał już żadnych. Przesadził i to bardzo!
Rzucił na wszelki wypadek Muffliato i pochylił się nad nią. Odnalazł jej twarz i mokre policzki i otarł je wierzchem dłoni.
– Cokolwiek będą chcieli ci zrobić... nie pozwolę im na to. Obiecuję. Nie pozwolę im ciebie tknąć.
Złapała go kurczowo za rękę. Tak dla odmiany.
– A pan? Co zrobią z panem? – spytała zdławionym głosem.
– Też coś wymyśle. Uwierz mi.
cdn...