Rekord osób online:
Najwięcej userów: 303
Było: 16.01.2023 02:39:51
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Dzień po zakończonej bitwie o Hogwart i pokonaniu Lorda Voldemorta. Opis Hogwartu po walkach, pie...
>> Czytaj Więcej
Tym rozdziałem kończę to fanfiction, przy okazji dziękuję wszystkim którzy przeczytali chociaż je...
>> Czytaj Więcej
Z sympatii do Remusa.
>> Czytaj Więcej
Remusowi Lupinowi. Na zawsze.
>> Czytaj Więcej
Dla niepowtarzalnego Remusa Lupina.
>> Czytaj Więcej
Moje konkursowe drabble z Wielkanocy 2023!
>> Czytaj Więcej
Walka pomiędzy dobrem a złem osiągnęła poziom kulminacyjny. W tym rozdziale ważą się losy całej l...
>> Czytaj Więcej
Szedł ciemnym korytarzem, biegnącym tuż pod podłogą najgłębszej piwnicy w Hogwarcie. Powietrze w tym miejscu przesycone było stęchlizną i wilgocią, która oblepiała ciało, ubrania i włosy. Nie przeszkadzało mu to. Czemu ktoś o przegniłej duszy miałby się przejmować czymś takim jak smród i brud? Czuł się tutaj jak ryba w wodzie, a idąc wolnym krokiem, mimowolnie obmacywał mokre, ceglaste ściany. Nie znał dokładnej drogi, ale lekkie wibracje otoczenia prowadziły go wprost do celu. Z sufitu, który znajdował się niebezpiecznie blisko jego czubka głowy, zwisały brunatnozielone strzępki czegoś, co kiedyś musiało być gałęziami, a teraz przypominało oślizłe glony.
Korytarz zaczął delikatnie piąć się w górę, a powietrze wypełnił zapach mokrego igliwia. Zbliżał się do wyjścia z zamku, o czym świadczyła delikatna poświata na końcu korytarza oraz nagły podmuch wiatru. Słyszał coraz bardziej wyraźny odgłos czegoś, co się wolno posuwało. Szmer dochodził zza ścian oraz znad sufitu i zdecydowanie kierował się do wnętrza zamku. Uśmiechnął się na myśl, że jak dotąd wszystko idzie zgodnie z planem.
Doszedł do rozpadających się, porośniętych mchem schodów, następnie pokonał trzy stopnie w górę. Odgarnął kępę zwisających ze sklepienia, przegniłych gałęzi i wyszedł na powietrze prosto w ciemny las. Za plecami miał porośnięte mchem i grzybem ściany Hogwartu, a przed sobą ledwo widoczne, prastare drzewa, otulone gęstą mgłą. Mógł się tylko domyśleć, że wysoko nad chorymi konarami świeci księżyc, być może zasłonięty częściowo ciężkimi chmurami. Las nie dawał księżycowi do siebie dostępu. W tej części Zakazanego Lasu nie było też żadnych zwierząt. Tylko jedna osoba miała bezkarne prawo przechadzać się opuszczonymi, umownymi ścieżkami, nie bojąc się o rychłą śmierć.
Ponownie usłyszał, jak coś niedaleko pełzło w stronę Hogwartu, poruszając przegniłe runo leśne.
Panie, jestem już blisko, wyczuwam obecność potężnej, czarnej magii, to gdzieś tutaj jest.
Jego kocie, żółte oczy świetnie widziały w ciemności, dzięki czemu szybko zlokalizował to, czego szukał. Podniósł z ziemi ciało martwego, czarnego kruka, pochylił się nad nim i wciągnął głęboko jego zapach. Jęknął. Rozszerzyły mu się źrenice, a serce zakołatało w klatce piersiowej. Lubił zapach śmierci, chociaż wolałby, żeby zamiast ptaka leżał tu przynajmniej jeden z tych chłopaków, którzy lecieli wtedy nad lasem.
Wiedział, że przedmiot, którego szuka, musi być gdzieś niedaleko. Doskonale wyczuwał ciało drugiego ptaka, ale już do niego nie podszedł, uznając to za stratę czasu. Przeszedł kilkadziesiąt metrów, zgrabnie pokonując przeszkody z przewróconych, wielkich konarów, skręcił nagle ostro w prawo i po kilku szybkich krokach zatrzymał się z triumfalnym uśmiechem.
Podniósł powoli, niemal z namaszczeniem niewielki, drewniany flet. Nie zdziwił się, że drżą mu ręce, wszak to, co w nich trzymał, było dla jego Pana najcenniejsze. To ten przedmiot miał go przywołać do życia, a on wiedział doskonale, jak go użyć. Od narodzin jego ojciec wpajał mu tą wiedzę, uczył niezwykle trudnej melodii, która miała moc wskrzeszenia zmarłych.
Wokół niego zapanowała nagle martwa cisza. To, co przez cały czas powoli się posuwało do przodu, stanęło w niecierpliwym oczekiwaniu.
Podniósł flet wysoko nad głowę i zaśmiał się paskudnie.
- Oto jest Panie! Czas twojego przebudzenia nadejdzie już wkrótce, teraz nikt i nic nas nie powstrzyma! - wykrzyknął Man-Chan, bo tak miał na imię, chociaż w Hogwarcie żył pod innym nazwiskiem. Nikt nie miał pojęcia, że jednym z uczniów szkoły magii jest członek plemienia Orahn-Gai, którego ojciec oddał w ręce Śmierciożerców dziesięć lat temu. Man-Chan nie miał o to pretensji. Był dumny, że to on został wybrany, aby przebudzić swojego władcę, Tengela Złego, a w dalszym kroku powołać do życia kogoś równie potężnego, Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Voldemort, zanim zginął z rąk Harry’ego Pottera, zadbał o swój powrót do żywych. W tym celu zainteresował się pewną magicznie utalentowaną rodziną, pochodzącą z odległej tundry, a która osiedliła się później w Norwegii. Zaczął obserwować Ludzi Lodu, aby ich wykorzystać.
Las zadrżał w posadach niczym jeden wielki organizm, zwiastując światu powrót największego zła.
- Nieeee!
Villemo obudziła się z przerażającym krzykiem i wizją pary wielkich kocich oczu pochylających się nad jej twarzą.
Christana zerwała się ze snu i usiadła sztywno na posłaniu.
- Co jest grane? - zapytała nerwowo, rozglądając się dokoła. Dwie pozostałe dziewczyny też usiadły, a trzecia niespokojnie przewróciła się na drugi bok.
- Kurczę, przepraszam, miałam zły sen, nie chciałam was obudzić – wytłumaczyła się Villemo, a zakłopotanie zaczerwieniło jej policzki. Na szczęście koleżanki okazały się tak śpiące, że szybko opadły z powrotem na poduszki.
Norweżka, z wciąż bijącym ze strachu sercem, usiadła na łóżku i starała się uspokoić. Miewała już realistyczne sny, jednak ten był najgorszy z nich wszystkich. Wielkie, czarne konary, pełzające ogromne robale, a pośrodku nich mężczyzna o żółtych jak siarka oczach, który wołał ją do siebie. Najgorsze było jednak to, że miała ogromną ochotę do niego pójść, mimo że czuła bijące od niego zło.
Wzdrygnęła się, wstała i z wyschniętym gardłem wyszła z dormitorium wprost do pokoju wspólnego, by napić się szklanki wody i uspokoić skołatane serce.
Zdziwiła się, że w kominku wciąż się paliło, mimo że od kilku godzin wszyscy już spali. Zaraz jednak uznała to za zrozumiałe. Magia. Musi się wreszcie przyzwyczaić, że tutaj wszystko jest inaczej, wszystko jest możliwe.
Nalała sobie wody i usiadła w jednym z miękkich foteli czując, że sen odpłynął na dobre. Patrząc w płomienie zastanawiała się, co tak naprawdę się dzieje w Hogwarcie. Niby wszystko było dobrze, a jednak czuła, że gdzieś czai się groza. Sięgnęła po mandragorę zawieszoną na szyi i przyjrzała jej się dokładnie. Widziała wyraźnie ślady po nożu, które musiała zostawić jakaś czarownica z jej rodziny. Miała ochotę iść do pokoju, wyjąć jedną z tajnych receptur ze swojego kufra i spróbować przyrządzić jakąś miksturę. Eliksir miłosny, albo śmiertelną truciznę...może podałaby ją jakiemuś skubańcowi, który dokucza młodszym? Nie miała pojęcia dlaczego otrucie kogokolwiek wydawało jej się śmieszne. Co to w ogóle za pomysły? Jęknęła i wstała rozlewając wodę na puchaty, nieskazitelny dywan.
- Szlak by to trafił! - syknęła i zaczęła rozglądać się za jakąś ścierką. Oczywiście żadnej nie znalazła.
- Chłoszczyć – odezwał się męski głos dochodzący z jednego z ciemnych kątów pokoju. Po chwili Villemo obserwowała, jak plama z dywanu znika bez śladu.
Chłopak schował różdżkę za pas spodni i wyszedł z cienia. Był ubrany na czarno, co czyniło go niemal niewidocznym w słabo oświetlonym pokoju. W ręce trzymał szklankę z szkarłatnym płynem.
- Nie powinnaś już spać? - zapytał karcącym tonem.
- To ty! - wyrwało jej się zanim pomyślała - Patrik...o ile dobrze pamiętam.- Villemo udawała, że się zastanawia, co nie wyszło jej zbyt naturalnie. - To samo mogłabym zapytać ciebie.
- Spokojnie – odpowiedział już łagodniej - nikt nie powiedział, że nie możesz tu być po północy. Chociaż o tej godzinie tylko ja tu siedzę.
- Cierpisz na bezsenność? - zapytała, dziwiąc się, że jest tak negatywnie do niego nastawiona.
Patrik podszedł do kominka i zapatrzył się w płomienie, pozostawiając jej pytanie bez odpowiedzi.
- Nie ważne, na mnie już pora – oznajmiła, udając brak zainteresowania. W rzeczywistości miała ochotę z nim porozmawiać. Nie chciała jednak, by uznał ją za wścibską.
- Nie dziwi cię, że jestem w Hufflepuffie? - zapytał nagle, wprawiając ją w konsternacje. Było w tym pytaniu coś zadziornego i smutnego zarazem. Próbowała wczuć się w jego myśli, ale bardzo dobrze je ukrywał. Podeszła do dzbanka i dolała sobie wody, zyskując trochę czasu na udzielenie odpowiedzi.
- Spodziewałam się tego. Moja kuzynka zdradziła, że Hufflepuff ma najlepszego zawodnika w Quidditchu. Od razu pomyślałam o tobie.
Wiedziała, że mogło to zabrzmieć dziwnie, ale skoro zaczął temat, to postanowiła mówić szczerze.
Patrik uśmiechnął się w stronę trzeszczących płomieni, które zjawiskowo grały w jego oczach. Villemo przełknęła ślinę.
- Nie powinno mnie tu być i nie czuję się Puchonem.
- Podobno tiara jest nieomylna, więc chyba jednak jesteś…
- Nie jestem – uciął dobitnie, patrząc tym razem prosto w jej oczy – nie jestem miłym, grzecznym czarodziejem, który lubi sobie podjeść, pomagać innym i harować jak wół z myślą o każdym, tylko nie o sobie.
Dziewczyna nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Dziwiło ją, że Patryk jej to wszystko mówi, biorąc pod uwagę fakt, że ledwo się znają. Czyżby co noc siedział tutaj wściekając się, że jest w miejscu, do którego nie pasuje? Że nie ma komu tego powiedzieć, gdyż jedynym słuchaczem jest gorący płomień kominka i puste ściany?
- Kim ty jesteś Villemo? Czarodziejem? Charłakiem? A może mugolem?
Zapytał nagle tak ostro, że niemal zachłysnęła się podczas picia. W całym chaosie myśli, które ją teraz zbombardowały, znalazła się też jedna dosyć prozaiczna.
„Zapamiętał moje imię”
Nie wiedząc, co odpowiedzieć i czując przytłoczenie jego spojrzeniem spuściła wzrok.
- Nie jestem pewna... ale czy to ma jakieś znaczenie?
Patrik wstał, dopił to, co miał w swojej szklance i postawił ją głośno na stoliku. Ruszył w kierunku wejścia do swojego dormitorium, ale zanim do niego wszedł, obrócił się do Villemo:
- Nie, to nie ma znaczenia.
O, nie trafiłam na tą opowieść. Trzeba przeczytać całą, bo ten rozdział zainteresował mnie bardzo