Lily Potter po powrocie powoli łapie kontakt ze światem, jednak przed nią długa droga. Otwierają się stare rany i tworzą nowe możliwości.
Kiedy emocje opadły, wszyscy siedzieli w kuchni. Lily patrzyła na chłopaka siedzącego naprzeciwko. Harry nie był już dzieckiem, był nastolatkiem, niedługo miały być jego piętnaste urodziny.
Jej serce kołatało, tak samo jak to jej siostry, była pewna, że można by u nich w tym momencie stwierdzić zaburzenia akcji serca. Kobieta jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to ona była powodem całego poruszenia na Privet Drive, jednak nie było jej przykro. Zerknęła w bok, tuż przy prawej ręce Petunii stał kubek ze świeżo zaparzoną melisą, Dudley i Vernon siedzieli w salonie, Vernon obrażony, że nie mógł wezwać policji, Dudley znudzony rudowłosą kobietą, grający w jakąś grę. Rudowłosa oderwała się w końcu od wszystkiego innego, próbując znaleźć słowa, które mogłyby przerwać tę gęstą ciszę.
- Dlaczego - zapytała Petunia, jej głos jak zwykle pełen był wyrzutu, minęła chwila szczęścia, Petunia Dursley znowu była sobą - Myślałam, że nie żyjesz. Dlaczego udawałaś, że nie żyjesz!?
Lily zamurowało, słowa utknęły jej w ustach, nie wiedziała co powiedzieć, czy w ogóle coś powiedzieć, jej siostra…
-Ona nie żyła - oznajmił Harry głośno. Miał odwagę, musiał mieć. Gdy chciał coś powiedzieć Lily mu przerwała, jakby odpetryfikowana.
- Nie żyłam, Petuniu - wstała i podeszła do siostry, zostawiając rękę syna. Nie wiedziała, co robi, tak dawno nie były blisko, tak dawno nie były sobą.
- Zaklęcie pozwoliło mi pomóc Harry'emu. Ale James wypchnął mnie ze światła. Nie wiem jak… obudziłam się w ruinach - wiedziała. że Petunia miała problem z uwierzeniem jej, ale gdy stały naprzeciwko siebie, a jej siostra przetarła kciukiem jej policzek, przełknęła ślinę. Petunia Dursley zrozumiała, że to był cud. Lily wyglądała tak jak wtedy gdy widziała ją na pogrzebie. Wtedy, gdy wymknęła się i stała nad jej grobem, gdy tysiące ludzi unosiło różdżki, aby oddać jej hołd. Petunia przestała nienawidzić inność magii, w tamtym momencie zaczęła nienawidzić magię, bo ta zabrała jej siostrę.
- Jak to możliwe? - Harry Potter, chłopiec, który przeżył, zadał pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi, ale musiało być zadane, prędzej czy później. Jego matka, Lily Potter, stała przed nim. Wróciła do życia po piętnastu latach nieobecności. Podziwiał rude roztrzepane loki, podziwiał zielone oczy w kształcie migdałów, wyglądała, jakby żywcem wyciągnięto ją z opisów, które słyszał. Przeznaczenie bardzo go nie rozpieszczało. Na każdym kroku pokazywało, że życie nie jest łatwe, rzucało mu kłody pod nogi, wymyślało mu nowe wyzwania, a on przyjmował je, chciał, żeby inni zaznali tego czego on nie miał, spokój, rodzinę, szczęście… Jednak to, co się teraz działo, nie przyniosło ukojenia. Nie do końca. Gdzieś z tyłu jego głosy odbijały się pytania, na które nie znał odpowiedzi. Dlaczego jego matka wróciła? Jak to się stało? Czemu teraz? Przeżył turniej. Przeżył smoki, trytony, labirynt, cmentarz, Voldemorta, przeżył śmierć Cedrica i nawet wywiady z Ritą Skeeter! Ale nie rozumiał, czemu jego matka wróciła do życia, to nie było logiczne, ani nawet bezpieczne. Westchnął cicho, wracając na ziemię.
- Nie wiem, co dokładnie się stało - przyznała Lily, wciąż była widocznie roztrzęsiona całą sytuacją i to bardziej, niż chciała po sobie pokazać - Pamiętam… Urywki. Zielone światło i krzyk. Jego przeraźliwy śmiech. Zwierciadło.
To właśnie wtedy dotarło do nich obojga. Harry nie widział w lustrze iluzji… Potężne lustro, przywołało dusze jego rodziców. Widział ich wtedy. Przełknął ślinę, a jego matka wstała, przerywając wypowiedź. Przeszła się do lady i z pomocą siostry zaparzyła sobie herbaty. Filiżanka, trzy łyżeczki rooibos, dwie kostki cukru i woda, która miała wręcz idealną temperaturę. Kobieta upiła kilka łyków, a nikt nie odważył się jej pośpieszyć. Lily Potter zmartwychwstała. Przeszła w życiu zbyt wiele, by ją teraz poganiać z łykiem herbaty.
- Cmentarz. To co się tam stało. Cedric i powrót… Voldemorta - ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło, ale mówiła dalej, bez niepotrzebnego strachu, musiała być silna, dla syna, nie dla siebie - Gdy wasze różdżki się połączyły, próbowaliśmy z Jamesem cię ratować… Twój tata… Wypchnął mnie z promienia zaklęcia i się obudziłam - podeszła do syna i ułożyła dłoń na jego policzku - On tak bardzo nas kochał, synku. Tak bardzo, że ratował mnie nawet po śmierci. To nie było całkiem to… Ale bez niego, nie wróciłabym. Uratował mnie po raz kolejny.
Harry tylko pokiwał głową. Rozumiał matkę i z każdym dniem rozumiał, czemu go kochała. Zanim się spostrzegł, utknął w jej uścisku, ale mu to nie przeszkadzało.
O, a tutaj wchodzę ja. Skrybą, wasz… Narrator, autor, bajkopisarz, poeta, bard, jakkolwiek chcecie, tak mnie nazwijcie. To tutaj nasza historia przybiera inny tok, Dementorom dłużej zajmuje znalezienie Pottera, ale dom otoczony jest zaklęciem. Nie mogą przekroczyć progu. Jednak powstaje inny problem, trochę bardziej... Złożony. Widzicie. Petunia Dursley, która miała ewidentnie zbyt długą szyję, wyjrzała przez okno. To co, zobaczyła niezbyt jej się podobało. Światła pogasły, szron osiadł na oknach… Szron?
- Lily, przestań! Patrz, co robisz, przestań natychmiast - uderzyła swoją kościstą dłonią w blat, strach wziął górę nad szczęściem - Wiedziałam, że dalej jesteś tylko gorszym dziwadłem tak samo jak twój syn, przestań używać magii w moim domu!
Rudowłosa wyjęła z kieszeni w spodniach różdżkę i przystawiła do piersi siostrze. To było machinalne. Odruch. W końcu Lily nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma przy sobie różdżkę.
- Nigdy więcej… Nigdy więcej nie obrażaj przy mnie mojego dziecka - warknęła jak dzikie zwierzę wypuszczone z klatki - Harry. Idź do pokoju i się spakuj. Wychodzimy - oznajmiła spokojnie, żeby zaraz wrócić wzrokiem do siostry. Harry pobiegł na górę, żeby zebrać najważniejsze rzeczy. Wspomnienia tego, co widziała uderzyły w nią naraz. Emocje wzbudziły w ruch mechanizm, którego istnienia wcześniej nie zauważyła.
- A ty - głos Lily Potter nie drgnął nawet o ton. - Ty ciesz się że ogon twojego syna dało się usunąć - była w tamtym momencie jak tygrys, nie jak kwiat. Tygrysia Lilia. - Mnie nazywasz dziwadłem? Przez jedenaście lat mój syn mieszkał w komórce pod schodami! Wróciłam do życia, a ty nawet w takim momencie nie potrafisz mi zaufać! Zazdrość, strach i niezrozumienie przeżarły ci mózg. Już wtedy, gdy byłyśmy dziećmi, Petunio.
Odsunęła się od siostry i ubrała na nogi buty, które wcale nie wyglądały jakby miały te prawie piętnaście lat i ruszyła na górę do syna. Nie słuchała tego, jak siostra ją woła, zamknęła drzwi najmniejszego pokoju w całym domu i spojrzała na spakowanego syna.
- Przepraszam… - odezwała się delikatnie, jakby cała złość z niej wyparowała - Nie wiem nawet, gdzie moglibyśmy…
- Wysłałem sowę. Wiem, gdzie pójdziemy mamo… To nie twoja wina, rodziny się nie wybiera - jego głos też był pełen spokoju, jednak to, jak bardzo podekscytowany był, jak wysoko skakał z radości wewnętrznie… tego nie dało się opisać słowami - Grimmauld Place 12 mamo. Tam się wybieramy - podał jej rękę. Uśmiechnęła się i ją ujęła. Teleportowała tam ich i jego rzeczy. Pojawili się na ciemnej ulicy, przed domem, który kobieta zobaczyła dopiero gdy zza drzwi wychylił się mężczyzna. Starszy od niej. Z długimi czarnymi włosami, w czarnej szacie… a za nim kolejni. Albus i Minerva. Poznałaby ich wszędzie. Mężczyzną był… Severus, za nimi wyszedł…
- Na Merlina… Łapa - szepnęła cicho, a jej oczy zalśniły łzami. - Remus - wyrwało się z jej ust gdy zza drzwi wyszedł ktoś jeszcze. Nie mogła uwierzyć, oni ewidentnie też nie, dopiero Syriusz odepchnął z drogi Severusa i ruszył do kobiety, aby zamknąć ją w swoich ramionach.
- Lily - na ciemnej ulicy rozbrzmiał skrzekliwy głos profesor McGonagall - Dziecko czy to ty?
- Tak - oznajmiła głosem, który się załamał - To ja… wróciłam.
Dodałam ten rozdział, bo to Twój pierwszy FanFick, niemniej nie będę ukrywać, że mam dość mieszane uczucia. Potraktuj proszę mój komentarz jako wskazówki do dalszego pisania!
Po pierwsze, pojawiło się mnóstwo błędów, głównie interpunkcyjnych. Najważniejsze - przed "że" (prawie zawsze) piszemy przecinek! Ponadto pojawiły się liczne powtórzenia, a niektóre akapity brzmiały dość pokracznie (Harry tylko pokiwał głową. Rozumiał matkę i z każdym dniem rozumiał, czemu go kochała. Zanim się spostrzegł, utknął w jej uścisku, ale mu to nie przeszkadzało. ) Przynam też, że nie podoba mi się też ten wtręt "odautorski" ,pisany w pierwszej osobie liczby pojedynczej, wydaje mi się zupełnie nie pasować do przybranej konwencji i tonu historii. Jeśli chodzi o fabułę, to niestety pogubiłam się w chronologii. Z tego, co zrozumiałam, akcja rozgrywa się w wakacje między IV a V rokiem, tylko skąd Harry wie w takim razie o Grimmauld Place, skoro nie doszło jeszcze do ataku dementorów? Niestety takie szczegóły mocno burzą spójność świata wewnętrznego i wymagają wyjaśnienia. Zupełnie zapomniałam też, że na początku rozdziału pojawił się Vernon! Wspominasz go tylko na początku, podczas gdy wielce nieprawdopodobne wydaje się, by po prostu usunął się w cień w ciągu takiej wymiany zdań ;>
Nie zniechęcaj się i pisz dalej, bo historia ma ogromny potencjał