James Potter rozochocony wszedł na peron King's Cross. Zegar wskazywał dziesiątą pięćdziesiąt osiem. Za dwie minuty Ekspres Hogwart miał wyruszyć w drogę. Chłopiec nagle poczuł, że czegoś mu brak, więc odwrócił się pospiesznie: Charlusa i Dorei nie było. Rozczochraniec zmarszczył brwi, lecz po chwili wzruszył ramionami. Bardzo chciał się dostać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. ,,A co tam, obejdzie się bez rodziców" - pomyślał. Ojciec dzień wcześniej wytłumaczył mu, jak dostać się na peron 9 i 3/4. James okręcił się wokół własnej osi: po prawej stronie był peron 9, barierka i peron 10. ,,To tu " - pomyślał. Podszedł do żółtej barierki. Dopiero teraz zorientował się, że nie ma ze sobą kufra... Jednak chłopiec miał nielogiczne przeczucie, że jest on już tam, gdzie być powinien. Zerknął na zegar, obawiając się, że się spóźni. Dochodziła dziesiąta pięćdziesiąt dziewięć. Do odjazdu została jedna minuta! Konduktor zachęcał Jamesa ręką, żeby ten szybko wsiadał do pociągu. Chłopiec zrobił jeden krok w stronę drzwi, gdy nagle coś przyciągnęło jego uwagę. Zobaczył w oknie Syriusza. Black chwalił się przed kolegami swoją nową miotłą. James przyjrzał jej się uważnie.
- Zaraz, zaraz... To jest MOJA MIOTŁA?! - krzyknął wzburzony. Syriusz spojrzał na Pottera i uśmiechnął się szyderczo, wskazując na swoją pierś. Była tam odznaka z wielką literą ,,S". ,,Nie, to niemożliwe... - nachodziły Jamesa myśli. - On nie mógł trafić do Slytherinu!" Zaczął krzyczeć. Nie rozumiał, dlaczego czuje tak olbrzymi ból. Wił się w spazmach cierpienia. Niespodziewanie poczuł chłód. Był on zupełnie taki, jakby ktoś wylał na Pottera wodę, przez co ten... obudził się. ,,A więc to tylko sen" - pomyślał od razu, czując ulgę. Nagle zorientował się, że jest mokry. Mogła to być zasługa Charlusa stojącego obok chłopca z już pustą szklanką, ale nastolatek wyczuł, że to także pot.
- Dorea! - krzyknął ojciec chłopca. - James się obudził!
Dwie sekundy później matka chłopca była już w pokoju. James nigdy nie widział jej tak wystraszonej: patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, w których błyszczały łzy.
- Co się stało... - wyjąkał nastolatek.
- Chyba masz gorączkę. Bardzo krzyczałeś przez sen - powiedziała, a po chwili namysłu dodała. - Miałeś jakiś koszmar?
- Można tak powiedzieć...
- A co dokładnie ci się śniło? Powinieneś nam powiedzieć.
- Eee... - zająknął się James, bo nie chciał informować rodziców o poznaniu Syriusza. - Śniło mi się, że...że ktoś zabrał moją miotłę, a ja nie mogłem nic zrobić i...
- On majaczy - westchnęła Dorea, nie dając dokończyć synowi. Nie zdawało jej się, żeby koszmar syna mógł dotyczyć tylko głupiej miotły. Nastała cisza, podczas któej James czuł, że jest bardzo rozpalony. Przetarł czoło rękawem swojej zielono-granatowej piżamy i nagle sobie o czymś przypomniał.
- Zaraz, zaraz... Przecież ja dzisiaj jadę do Hogwartu! - wrzasnął zrozpaczony. Nie mógł uwierzyć, że coś mogło pójść nie po jego myśli.
- Synku... Nie chcemy cię martwić, ale najpierw musimy pójść do Szpitala Świętego Munga. Lekarze powinni cię obejrzeć. Nie możemy zignorować twojego stanu zdrowia.
- Nigdzie nie idę, bo spóźnię się na pociąg - powiedział sucho chłopiec. Gniew do rodziców wychylał się poza granice Jamesa. ,,Oni nie chcą, żebym pojechał do Hogwartu" - ta myśl jeszcze bardziej pogorszyła samopoczucie chłopca. Nie rozumiał tez napływających do jego umysłu, ale nie oponował. Pozwalał, by absurdalne myśli kłębiły się w głowie. Dlaczego? Tego nie wiedział.
- Zdążysz na pociąg. Jest dopiero pięć minut po północy - oznajmiła zdziwiona zachowaniem syna Dorea. James spojrzał na zegarek i westchnął z częściową ulgą. Matka miała rację. Chłopiec zrozumiał, że nie powinien być tak opryskliwy wobec rodziców i zarumienił się, ale nie było tego widać, bo przez gorączkę twarz chłopca była mniej więcej koloru soku z buraka.
- Do Munga dostaniemy się proszkiem Fiuu - rzekł Charlus.
- Nałóż jakiś szlafrok - dodała pani Potter. James bez większego problemu usiadł na łóżku, lecz gdy kładł nogi na podłogę, poczuł ostry ból w głowie. Od razu się położył, sycząc z bólu. Przetarł oczy, próbując odgonić napływające mroczki.
- Jest gorzej niż myśleliśmy - rzekł ojciec nastolatka, drapiąc się po zaroście. - Zaraz wracam! - krzyknął i wybiegł z pokoju.
Pan Potter nie wracał przez ponad pół godziny. Dorea i James zaczynali się martwić. Chłopiec z minutą na minutę czuł się coraz gorzej.
- Gdzie on jest? - spytała zaniepokojona do wszelkich granic Dorea, gdy jej mąż nie wracał przez kolejne dziesięć minut. - A jeśli coś mu się stało? - spytała poddenerwowana. W tej samej chwili z przestronnego salonu dobiegł głośny trzask. Dorea wystraszyła się nie na żarty, choć miała podejrzenia, że ten hałas mogła wywołać deportacja Charlusa. Miała rację, chociaż trzask powtórzył się kilka razy.
- To tutaj! - usłyszeli krzyk pana Pottera. Do pokoju Jamesa wbiegł Charlus, a za nim trzech uzdrowicieli .
- Proszę się odsunąć - powiedział jeden z nich. Dorea posłusznie spełniła polecenie, nie widząc potrzeby przeszkadzania lekarzowi. Uzdrowiciel, według karteczki przyszytej do szaty, nazywał się Hipokrates Smethwyck. Gdy mężczyzna zobaczył Jamesa, od razu wyjął różdżkę i wyczarował nosze lewitujące metr nad podłogą.
- Pański syn jest w bardzo złym stanie, ale powinniśmy go w miarę szybko wyleczyć. Dzisiaj jedzie do Hogwartu?
- Tak, ma jedenaście lat - rzekł Charlus z pewną dumą.
- Pierwszy raz do Hogwartu? - zwrócił się uzdrowiciel do Jamesa, a gdy ten pokiwał głową, Smethwyck dodał. - To tym bardziej musimy cię wyleczyć. Jakbyś się spóźnił na piosenkę Tiary Przydziału, to Armand yyy... Albus nie będzie zadowolony.
- Masz rację. Szkoda, że stary Dippet umarł i to tak nagle! Zastanawia mnie tylko, dlaczego w Proroku Codziennym nie napisali o śmierci tak wybitnego i oddanego szkole dyrektora. Armand... to był trochę surowy człowiek, ale zawsze wyrozumiały - rzekł Charlus, a James czuł, że traci kontakt ze światem. Jego powieki powoli opadały w dół. Zerknął na matkę. Mówiła coś uzdrowicielom, ale chłopiec nic nie rozumiał. Zupełnie jakby rozmawiała w innym języku.
- James! - ryknęła przerażona Dorea, gdy zobaczyła, że oczy jej syna są prawie całkowicie zamknięte. Uzdrowiciele szybko deportowali się z czarodziejem do Świętego Munga. Chłopiec powoli zapominał o wszystkim, a ciemność opanowała jego świadomość. Czy była to zwyczajna gorączka, czy też choroba, która mogła zmienić jego życie?
***
Uzdrowiciele deportowali się do Świętego Munga. Gdy recepcjonistka zobaczyła bladego Jamesa, od razu wytłumaczyła Smethwyckowi, gdzie ma się udać.
- Zakażenia magiczne, drugie piętro - powiedziała do uzdrowiciela.
- Dziękuję, Katie - odpowiedział Hipokrates, wierząc w zdolności kobiety. Czarownica uśmiechnęła się promiennie.
- Zanieś szybko tego chłopca. Oddział Augustusa Perkinsa! - krzyknęła za odchodzącymi uzdrowicielami. Kilka minut później do szpitala deportowali się Charlus i Dorea. Kobieta natychmiast podeszła do recepcji, a poły jej peleryny powiewały za nią, wywołując miły dla uch szum. Obok okienka wisiała tablica:
WYPADKI PRZEDMIOTOWE.............parter (eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, krakusy miotlarskie, etc.)
URAZY MAGIZOOLOGICZNE............ I piętro (ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce etc.)
ZAKAŻENIA MAGICZNE.................... II piętro ( choroby zakaźne, np. smocza ospa, znikanie epidemiczne, skrofungulus etc.)
ZATRUCIA ELIKSIRALNE I ROŚLINNE....III piętro ( wypadki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.)
URAZY POZAKLĘCIOWE.....................IV piętro ( uroki nieusuwale, klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia etc.)
SKLEP I HERBACIARNIA DLA ODWIEDZAJĄCYCH....... V piętro
Jeśli nie wiesz, dokąd pójść, nie jesteś w stanie mówić normalnie, albo nie potrafisz sobie przypomnieć, dlaczego tu jesteś, zwróć się do naszej recepcjonistki, chętnie ci pomoże.
- Przepraszam - powiedziała do recepcjonistki Dorea. - Niedawno przyniesiono tu mojego syna. Nazywa się James Potter.
- Państwo Potterowie? - upewniła się Katie. - Perkins czeka na państwo.
- Aha... Które to piętro?
- Drugie, oddział Augustusa Perkinsa.
- Dziękuję. Miłego dnia - pożegnała recepcjonistkę Dorea. Pani Potter wzięła Charlusa za rękę, mocno ją ściskając i poprowadziła go na drugie piętro. Drzwi z numerem jedenaście otworzyły się i z pomieszczenia wyszedł mężczyzna w żółtozielonej szacie, na której wyszyta była kość skrzyżowana z różdżką.
- Potter nie czuje się najlepiej. Trzeba porozmawiać z jego rodzicami. Idź do recepcjonistki i spytaj się, czy już są w szpitalu - rozkazał Perkins swojemu asystentowi. Dorea szybko podeszła do uzdrowiciela.
- Pan Augustus? - spytała, niecierpliwie odgarniając z twarzy zabłąkane kosmyki włosów.
- Tak, a pani w jakiej sprawie? Tylko proszę się pospieszyć, mam pilną sprawę do załatwienia.
- Jesteśmy rodzicami Jamesa - wyjaśniła Dorea. - Wiadomo już, co się stało synowi? Wszystko z nim dobrze?
- Przed chwilą go wybudziliśmy. Po wstępnych badaniach mogę stwierdzić, że chłopiec jest chory na apysokopedię. Diagnoza jest pewna niemal w stu procentach.
- Nigdy nie słyszałam o takiej chorobie - oznajmiła zaskoczona pani Potter.
- Występuje ona dostatecznie często. Jej objawy są całkiem podobne do wielu innych schorzeń, lecz są wykrywalne i te szczególne, które pomagają określić chorobę. Tutaj mamy do czynienia z wymiotami, omdleniami, gorączką, halucynacjami i dusznościami. Jak pani widzi, dość typowe, lecz nieleczone mogą prowadzić nawet do śmierci bądź śpiączki klinicznej.
- Wyleczy pan mojego syna?! - spytał Charlus, niespokojnie przełykając ślinę.
- Robię co mogę. Przed chwilą wysłałem sowę z prośbą o eliksir do Francji. Niedługo powinna się tu zjawić z przesyłką. Niestety u nas lek nie jest dostępny.
- Niedługo, to znaczy kiedy?! Mój syn dzisiaj pierwszy raz jedzie do Hogwartu! Naprawdę nie chciałabym, żeby się spóźnił, przecież pamięta pan swój pierwszy dzień. Chciałby go pan ominąć?
- Ależ naturalnie, że nie, a biorąc pod uwagę odległość między Londynem a Paryżem, sowa powinna zjawić się tu o przed ósmą rano.
Dorea odetchnęła z ulgą.
- Ale muszę panią powiadomić, że James powinien zostać na obserwacji trzy dni.
- Nie ma takiej opcji! Obserwacja zapewne nie jest konieczna. Zresztą, w Hogwarcie potrafią zapewnić opiekę medyczną.
- No cóż... Osobiście nalegam, żeby został, ale jeśli pani chce, to Jamesa można wypisać dzisiaj. Natomias po uczcie będzie musiał iść do pielęgniarki.
- On zrobi wszystko, ale musi zdążyć na pociąg. Niech mi pan uwierzy na słowo.
- Dobrze... Może pani wejść do syna - powiedział obojętnie uzdrowiciel. Charlus stojący obok żony pchnął drzwi, które otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Na łóżku z białą pościelą leżał James, jedyny syn Potterów. Widząc rodziców, uniósł się na łokciach.
- Tato?! Mamo?! - krzyknął zdławionym głosem.
- Już jesteśmy synku - rzekł kojąco Charlus, choć z pewnym niepokojem zerkając na bladą twarz potomka.
- Co mi się stało...? Nic nie pamiętam...
- Zemdlałeś. Po badaniu uzdrowiciel stwierdził, że jesteś chory na apysokopedię - Dorea zerknęła na drzwi. - Przez jakiś czas będziesz miał gorączkę, halucynacje, wymioty i duszności. - Kobieta nie powiadomiła syna o najgorszym przypadku, do jakiego prowadzi brak leczenia i terapii.
- Ale ja chcę do Hogwartu! Nie mogę się spóźnić na pociąg. To byłoby straszne. Tyle czekałem na wyjazd, a może wcale nigdzie nie pojadę - powiedział chłopak z żalem.
- Synku, nie krzycz - powiedział karcącym głosem Charlus, z niepokojem zerkając na sąsiednie łóżka. - Uzdrowiciel powiedział, że możesz jechać, ale po uczcie będziesz musiał odwiedzić Skrzydło Szpitalne... Oczywiście poinformujemy o tym Dumbledore'a.
- Nie wierzycie mi? Nie jestem godny zaufania? - spytał zły James, sam nie wiedząc, dlaczego wzburzenie przejmowało nad nim kontrolę.
- Synku, to nie tak... - powiedziała Dorea, a zdziwiony Jimm usłyszał w jej głosie pewne rozmarzenie. - Ja i ojciec wiemy o co chodzi - powiedziała kobieta i spojrzała znacząco na męża.
- Mama ma rację. Gdy Tiara przydzieliła nas do domów, zapomnieliśmy o wszystkim. Nawet zostawiliśmy różdżki na stole! Gdy odkryliśmy ich brak, oczywiście każdy w swoim dormitorium, McGonagall wpadła do mnie oburzona, oddała różdżkę i dostałem z Doreą tygodniowy szlaban. Musieliśmy oczyścić wszystkie książki w bibliotece z kurzu - powiedział Charlus z kwaśną miną. - Nigdy tego nie zapomnę - dodał z niesmakiem.
- Ja też, kochanie. Dalej pamiętam, jak McGonagall wypominała nam, że jeszcze żaden czarodziej nie zapomniał o swojej różdżce - powiedziała ponownie rozmarzona Dorea i zachichotała głośno.
- Oczywiście Dippet wmawiał jej, a przynajmiej próbował, że jesteśmy jeszcze młodzi, a różdżki mamy dopiero od kilku dni... - powiedział. Gdy rodzice byli pogrążeni we wspomnieniach, mocno już zmęczony James zasnął. Dorea rozmawiając z Charlusem, nie zauważyła, że wskazówki zegara biegły niemiłosiernie szybko. Gdy pani Potter zakończyła rozmowę, zerknęła za zegar, po czym zeskoczyła z krzesła jak oparzona. Była już siódma pięćdziesiąt!
- Już powinno przyjść lekarstwo! - krzyknęła poddenerwowana. James obudził się i spojrzał na mamę. Złość chłopca powróciła tak samo szybko jak kilka godzin wcześniej się ulotniła. Jedyną zagadką było pytanie: dlaczego? W przypadku Jamesa był to chyba objaw choroby. Dorea pobiegła do Perkinsa, a nastolatek leżał w ciszy. Ten bezruch przerażał tylko Charlusa. Chłopiec czasami kątem oka przyłapał ojca na tym, jak ten przygląda mu się uważnie. ,, Czy ja jestem taki niebezpieczny, że muszą mnie pilnować na każdym kroku, a nawet wtedy, gdy tylko oddycham?!"- krzyczał James w myślach. Wrogość nastolatka do całego świata pogłębiała się z każdą chwilą. Jednak cząstka duszy chłopca pytała się, o co w tym chodzi. Złość jednak zaburzała resztki logicznego myślenia. James nie wytrzymał.
- Dlaczego na mnie patrzysz?! - ryknął wzburzony. Zdziwiony Charlus podskoczył ze struchu i spojrzał na syna.
- James... Chyba nie do końca cię rozumiem... Czekaj tu - powiedział i szybko wybiegł z sali w poszukiwaniu uzdrowiciela oraz żony. Chłopiec ryknął z bezsilności. ,,Dlaczego oni mnie tak denerwują?" - myślał. Zaciekawieni pacjenci z sąsiednich łóżek zerkali czasem na chłopca, ale szybko odwracali wzrok, bojąc się, że James dostanie mocnego ataku agresji. Chłopiec leżał w ciszy. Nienawiść do wszystkich pulsowała mu w żyłach. Do sali wbiegł Augustus, w dłoni trzymający małą paczuszkę. ,,Oni chcą mnie otruć" - pomyślał paradoksalnie chłopiec, gdy zobaczył, że lekarz wyjmuje małą fiolkę z eliksirem.
- PUŚĆ TO! - ryknął nastolatek. Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie: pacjenci otworzyli szeroko usta w stanie niedowierzania, uzdrowiciel prawie wypuścił buteleczkę z płynem (złapał ją w ostatniej chwili) , a Charlus i Dorea przerażeni podbiegli do syna.
- On naprawdę ma atak agresji - powiedział szybko Perkins, mocno marszcząc brwi.
- A więc jednak miałem rację? - warknął Charlus do uzdrowiciela.
- To nie czas na kłótnie... Zastanawia mnie tylko, czy niechcący nie pomyliłem diagnoz... W objawach apysokopedii nie powinna się pojawić agresja... - rzekł nieśmiało Augustus.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknęła Dorea, łącząc fakty.
- Proszę się nie martwić. - Uzdrowiciel próbował uspokoić rozwścieczoną matkę Jamesa. - Wygląda mi to na skrofangokusus. O ile wie pani co to jest - dodał szyderczo, nie mogąc się powstrzymać.
- Oczywiście, że wiem! I jeśli w ciągu pięciu minut nie przyniesie tu pan lekarstwa, składam na pana skargę w Ministerstwie Magii!
- Proszę się uspokoić. Zaraz wyślemy sowę do Bułgarii, żeby natychmiast przynieśli eliksir.
- A na tamten trzeba było długo czekać... - zaczęła Dorea, ale uzdrowiciela już nie było. - Pff... Jak ktoś taki mógł dostać stanowisko pracy w szpitalu - dodała.
Kilkanaście minut później James był już zdrowy. Z tego, co się dowiedział, w Hogwarcie będzie musiał wziąć eliksir na poprawienie samopoczucia.
Natomiast dziwne było to, że nastolatek nie pamiętał nic z całego okresu choroby. Jego świadomość urwała się w domu, gdy zemdlał. Wszystkie wydarzenia, omdlenia, napady złości były tylko szarą mgłą w jego umyśle.
Odzyskujący energię James wrócił do domu. Gdy wszedł do pokoju, pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, był kufer. Stał on sobie jak gdyby nigdy nic... Chłopak otrząsnął się z zamyślenia, gdy do pokoju weszła jego matka.
- Jesteś gotowy? Wszystko spakowałeś? Jak czegoś zapomnisz, to oczywiście ci to wyślemy, ale wolelibyśmy tego uniknąć, skoro jest to możliwe - stwierdziła Dorea. Mimo wszelkich wątpliwości, które nią targały, była dumna z syna. Ciężkie było wysłanie jedynego dziecka na cały rok do szkoły, lecz to był przecież Hogwart! Kobieta przeniosła wzrok z Jimma na okno, zamyślając się.
- Muszę spakować jeszcze kilka rzeczy. Nie martw się o mnie - dodał, widząc emocje, które targały rodzicielką. Podszedł do niej i objął ją mocno, wdychając zapach jej włosów, nieodmiennie kojarzący mu się z domem. Po dłuższym czasie nastolatek puścił mamę i przesunął się trochę w bok, żeby nie zobaczyła, co leży na biurku. Znajdowała się tam peleryna-niewidka, którą James dostał od swojego ojca. Młody Potter wykorzystał pelerynę dzień przed chorobą, zamykając irytującą kotkę sąsiada w koszu na śmieci. Chłopiec musiał mieć niewidkę, ponieważ kotka była akurat przy drzwiach balkonowych. Gdy nastolatek wyrwał się z zamyślenia, mamy już nie było. Okręcił się, wziął paczuszkę i włożył ją do kufra. James wciąż nie mógł uwierzyć, że jeszcze dzisiaj będzie mieszkał w wesołej wieży Gryffindoru lub w smutnych lochach Slytherinu. O przydziale do Ravenclaw albo Hufflepuf nie chciał nawet myśleć.
No, no, no, postarałaś się, nawet bardzo. Podoba mi się wstęp i opis tego snu Jamesa, myślałem, że to dzieje się naprawdę. Później zauważyłem to:
Nie rozumiał tez napływających do jego umysłu, ale nie oponował.
I muszę stwierdzić, że to zdanie samo w sobie nie ma sensu.
Wydaje mi się, że chciałaś w tym rozdziale przemycić trochę humoru, np. jak ten koleś pomylił imię Dumbledore'a, i myślę, że to Ci się udało. Co do nazw oddziałów w tym szpitalu, to podobnie, jak w fanficku Klaudii dałbym tu kursywę. Podobała mi się cała ta historia z chorobą Jamesa, no i peleryna newidka :3. Rozdział oceniam o wiele lepiej niż poprzedni. Tak trzymaj!
#karczma2018