
Virginia Woolf powiedziała kiedyś: writing is like sex. First you do it for love, then you do it for your friends, and then you do it for money. Można te zdania spokojnie odnieść do J.K. Rowling, która pod pseudonimem Robert Galbraith od kilku lat publikuje serię o detektywie Cormoranie Strike'u. Z książki na książkę jest coraz gorzej i aż strach pomyśleć, że latem 2018 roku wyszła dopiero czwarta z siedmiu przewidzianych części.
Zabójcza biel, bo taki tytuł nosi najnowsza książka Rowling, stanowi właściwie zaprzeczenie tego, czym powinna być dobra powieść detektywistyczna. Czytanie jest jeszcze o tyle rozczarowujące, że po poprzednich tomach wiedziałam, że to ma być lektura niewymagająca, lekka, napisana prostym językiem. Tym samym, nie miałam wygórowanych oczekiwań, a po nauce do egzaminu potrzebowałam się po prostu odmóżdżyć. No to się odmóżdżyłam dokumentnie.
Fabuła
Historia rozpoczyna się długim, jak komentarz Antona do kłótni z Ingą, prologiem. Jesteśmy niedługo po ślubie Robin, bo na jej przyjęciu weselnym; fotograf pstryka zdjęcia i przeprowadza w głowie psychoanalizę nowożeńców, którzy obrażeni pozują do zdjęć. Matthew, mąż Robin, cały czas jest dupkiem, ale nikogo to nie dziwi, bo przecież Rowling pozbawiła go zupełnie pozytywnych cech. Jego mendowatość spotęgowana jest zjawieniem się na ślubie, a później na weselu, Cormorana Strike'a, szefa Robin, który koniecznie chce, żeby ta wróciła do jego agencji. Robin z kolei bardziej cieszy się na widok Strike'a niż ze swojego ślubu, cały czas chodzi spięta, a w międzyczasie rzuca jeszcze w Matthew obrączką i chce go zostawić. Prolog liczy trzydzieści stron, przy piątej już sięgałam po pistolet. Tak właśnie powinna rozpocząć się powieść kryminalna według J.K. Rowling.
Dalej niestety nie jest lepiej. Przez następne kilkanaście stron wciąż nie wiadomo, czy coś się właściwie wydarzy, czy będziemy przez całą książkę czytać na zmianę o rozterkach Cormorana i Robin względem siebie. Zostawię Wam jednak rozwiązanie tej piekielnie trudnej zagadki na później.
Wreszcie do agencji detektywistycznej sławnego teraz Cormorana wpada chory psychicznie, zaniedbany chłopak, który twierdzi, że on i jego brat w dzieciństwie widzieli, jak ktoś zakopuje zwłoki dziecka. Billy, bo tak na imię chłopakowi, jest roztrzęsiony, podejrzliwy, ale jednocześnie przekonany, że tylko Strike może mu pomóc. Nieszczególnie rozgarnięta asystentka Strike'a ogłasza szefowi, że policja już jedzie, co kompletnie wytrąca z równowagi Billy'ego, który czym prędzej zwiewa z agencji. Strike, choć z początku sceptyczny, postanawia sprawę zbadać. Robin w tym czasie przebywa na najbardziej żałosnym miesiącu miodowym w dziejach świata.
Dalej mamy wszystko; Strike odnajduje Jimmy'ego, który jest bratem Billy'ego i który oczywiście twierdzi, że przecież jego brat jest chory i to wszystko tylko mu się wydawało. W międzyczasie Strike'a wynajmuje szantażowany minister Chiswell, ale z uwagi na wielką sławę i rozpoznawalność detektywa, wtyczką w Izbie Gmin zostaje nie kto inny, jak Robin. Szybko okazuje się, że postaci u Rowling znowu jest multum, wszystkie są absolutnie do siebie podobne lub takie same. Wątek Billy'ego i zamordowanego dziecka oczywiście bardzo szybko łączy się z szantażem ministra Chiswella. W tle mamy jeszcze: dzieci ministra - Izzy, Fizzy i Raphaela, jego żonę Kinvarę, psy, konie, byłe żony, wrogów w rządzie, przyjaciół wspomnianych gdzieś mimochodem z nazwiska (nigdy ich nie spotykamy), którzy na końcu okazują się mieć kosmiczne znaczenie w całej historii. Jednym słowem: chaos.
Chaos jest wielki do tego stopnia, że połowa wątków jest zupełnie niepociągnięta, a jeśli nawet, to wszystko jest tak naciągane i niespójne, że głowa mała. W tej książce nic nie trzyma się kupy, intryga jest słaba, nie wiadomo już zupełnie, który wątek powinien być na pierwszym planie. O co tu tak właściwie chodzi; o zamordowane przed laty dziecko, o szantaż ministra, czy o jego śmierć, do której dochodzi w połowie powieści? I tak w pewnym momencie zostajemy z pootwieranymi pięćdziesięcioma wątkami, w międzyczasie Cormoran i Robin jadą na spotkanie z księciem Harrym, na spotkaniu z księciem Harrym jest też oczywiście Charlotte, czyli była dziewczyna Strike'a, która zmarnowała mu życie, a której on nie może przeboleć. Bo jak wiadomo, na spotkanie z księciem Harrym wstęp ma każdy i to idealne miejsce, żeby spotkać tuzin znajomych. Podobno rudy Winsdor już zaprosił całego HPneta na herbatkę.
Nie będę zdradzać zakończenia, może mimo wszystko, ktoś z Was jednak sięgnie po tę książkę. Natomiast rozwiązanie nakreślonych przez Rowling wątków jest tak niesamowicie głupie, bezsensowne i po prostu d u r n e, że po wszystkim miałam ochotę spalić tę książkę na popiół, ale za bardzo kocham drzewka.
Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy...
Dalej, książka liczy sobie 653 strony, historia mogłaby się zmieścić w 300. Połowę zajmują niepotrzebne, irytujące, płytkie, nastoletnio-histeryczne wstawki na temat uczuć Strike'a do Robin. Robin do Strike'a. Strike'a do Charlotte. Robin do Matthew. Strike'a do Lorelei. Pamiętacie tego mema z człowiekiem, który wsadza sobie mikser do gałek ocznych? To byłam ja.
W kontekście powyższego chyba najbardziej wkurzającą i niezrozumiałą dla mnie rzeczą było to, że już w połowie książki mogliśmy spokojnie dowiedzieć się, dlaczego minister Chiswell był szantażowany, co w konsekwencji wyjaśniłoby nam jeden wątek książki. Wiecie, dlaczego się nie dowiedzieliśmy? BO JEGO DZIECI NIE CHCIAŁY POWIEDZIEĆ. DETEKTYWOWI, KTÓREGO WYNAJĘŁY DO ROZWIĄZANIA ŚMIERCI OJCA. NIE CHCIAŁY POWIEDZIEĆ.
Podsumowując, chociaż naprawdę trudno to zrobić z historią tak bezsensowną, tak źle napisaną, rozwleczoną do granic możliwości i po prostu potwornie nudną - nie czytajcie tego. Jeżeli nie chcecie marnować czasu, wolicie wydać pieniądze na jakąś wartościową lekturę, nie kupujcie tej książki. Jak ktoś będzie chciał ją Wam pożyczyć i powie, że to świetna książka - kłamie, zerwijcie z nim znajomość i kupcie bilet w jedną stronę do Zimbabwe.
Zabójcza biel to zdecydowanie najgorsza część ze wszystkich czterech, które Rowling dotąd napisała o Cormoranie. Jest to o tyle zastanawiające, że pisarka potrzebowała aż trzech lat, żeby wydać kolejny tom. Wydawałoby się, że tak długa przerwa powinna przełożyć się na jakość. Tymczasem zastanawiam się, gdzie był korektor, gdzie była edycja, gdzie był jakiś rozum i godność człowieka. I jest mi zwyczajnie, po ludzku przykro, bo okazuje się, że Rowling albo pisać po prostu nie umie, albo naprawdę jest jej wszystko jedno i pisze już wyłącznie dla pieniędzy, których przecież i tak ma już krocie.
W związku z powyższym, mam taki postulat. Jeżeli we wszechświecie są jeszcze jakieś inne istoty niż my - proszę, przylećcie tutaj i zabierzcie Rowling na planetę, na której już nigdy nie będzie mogła pisać.
Mmmmm, przepysznie mi się ten tekst czytało. OSTRZEGAŁAM WAS! Ostrzegałam już po drugiej części, że nic z tego nie będzie. Na ile można wywnioskować z recenzji, to Rowling powiela błędy z poprzednich tomów, tyle że nawet bardziej. Podziwiam Cię, fuerte, że chciało Ci się to doczytać do końca. Ja bym to rzuciła w diabły, ale przynajmniej się poświęciłaś, żeby przekazać nam uzasadnioną krytykę.
Rowling jest zapewne w tej chwili związana kontraktami na tę serię. Można pomyśleć, że na początku pisania rzuciła swoją magiczną liczbą siedmiu tomów i teraz nie bardzo wie, jak z tego wybrnąć. A że ludzie i tak będą kupować, to na uj drązyć temat, nie?
Jestem ciekawa, co myślą inni fani Pottera o tej serii. Niestety, Rowling na starość odleciała w kosmos (niestety nie przy pomocy innych istot) i musimy to teraz znosić.
Fuerte, bardzo fajnie się czytało, miałam z tej lektury taką mściwą satysfakcję (?). Jak przystało na śmieszka roku, tekst był lekki i zabawny. Zirytowana fuerte to zabawna fuerte.